Babka z zakalcem. Alek Rogoziński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Babka z zakalcem - Alek Rogoziński страница 9

Babka z zakalcem - Alek Rogoziński

Скачать книгу

to będzie kompletna katastrofa! – perorowała Wiktoria, przestawiając na kominku zdobiące go porcelanowe figurki piesków i kotków, świadczące zdaniem Sandry o tym, że jej matka cierpi na jakieś skomplikowane zaburzenie psychiczne, niepozwalające odróżnić sztuki od odpustowej tandety. – Niezależnie od tego, co usłyszymy dzisiaj wieczorem, i tak co najwyżej jedna osoba będzie zadowolona, a co najmniej trzy rozczarowane. Czuję przez skórę, że będzie z tego nieszczęście. Spory, awantury, gniew! Tak naprawdę, to przecież my się nawet specjalnie nie lubimy. Jasne, jesteśmy rodziną i łączą nas więzy krwi, ale sama popatrz na przykład na to, ile razy widujemy się w ciągu roku. Jeśliby odliczyć spędy rodzinne, które mama urządza w święta i na nasze urodziny, to wyszłoby, że nigdy. I, co dziwniejsze, w ogóle nam tego nie brakuje. Przynajmniej mnie. Tyle się pisze, że bliźnięta są ze sobą związane przez całe życie, a ja nie mam wrażenia, żeby mnie coś specjalnego łączyło z Tomaszem. Nawet nie jesteśmy za bardzo do siebie podobni. Może jesteśmy jacyś wybrakowani, albo podmienili nas w szpitalu? Nigdy nie miałam zaufania do pielęgniarek. Czytałam ostatnio, że jedna w Gdańsku była tak pijana, że zamiast w żyłę pacjenta, wbiła się igłą w podłokietnik fotela, na którym siedział, nawet tego nie zauważyła i jeszcze nawrzeszczała na tego biedaka, żeby tak nie zaciskał ręki, bo ona nie zamierza dostać odcisków na palcach. Czujesz?! Więc może inna też się upiła i źle nam przykleiła karteczki z nazwiskami, gdy leżeliśmy na położniczym? To by co nieco tłumaczyło. Tomasz to taki nudziarz… I ta jego żona – mimoza! Zapatrzona w siebie i wiecznie na wszystko jękoląca. Nie wiem, jak on z nią wytrzymuje. Mnie wystarczy parę minut w jej towarzystwie, żeby poczuć, że mam początki depresji. Ostatnio, gdy musiałam z nią spędzić dwie godziny, potem nawet po zażyciu prozacu przyśniło mi się, że pogryzł mnie wściekły owczarek alzacki i umarłam. Swoją drogą, jeszcze do niedawna myślałam, że Tomaszowi, jako jedynemu z nas, będzie obojętne, komu mama przekaże firmę, bo przecież ma swoją. Zawsze się chwalił, jakie to ma sukcesy na koncie i jak mu znakomicie idzie. A tu sama popatrz! Zadzwonił do mnie w zeszłym tygodniu i zapytał, czy pożyczyłabym mu drobną kwotę. Trzydzieści tysięcy, czujesz?! Drobna kwota, dobre sobie. Toż to nawet twój kurs dla modelek w Moskwie tyle nie kosztował. Swoją drogą szkoda, że tak szybko go rzuciłaś… Nie żałujesz?

      Urwała, oczekując na odpowiedź.

      – Sandra?!

      Córka, oderwana od wyjątkowo trudnego momentu w grze, w którą wciągnęła połowę swoich znajomych, czyli dokładniej rzecz ujmując, dwie osoby, popatrzyła na nią nieco półprzytomnie.

      – Tak? – zapytała rozkojarzonym głosem. – Chwila… Za moment skończymy level!

      Wiktoria przewróciła oczami.

      – Rób, co chcesz – rzekła z rezygnacją, po czym bez problemu wróciła do swojej przemowy. – Mam przeczucie, że mama wskaże Kasię. To dopiero będzie katastrofa! Ona jest tak naiwna, że uwierzyłaby pewnie i Pinokiowi. I to nawet, gdyby od kłamania miał nos dłuższy od penisa we wzwodzie! Jak można powierzyć zarządzanie firmą cukierniczą komuś, kto nie odróżniłby lukru od smalcu, nawet gdyby do niego wpadł? Ale i tak Kasia będzie lepsza niż nasz biedny Mateuszek. Ten to pewnie następnego dnia przegrałby firmę w kasynie. Nie chciałabym dożyć dnia, w którym jedno z tej trójki zaprzepaści coś, na co mama harowała przez całe życie.

      – A ty? – Sandra, ukończywszy z sukcesem kolejny poziom gry, na moment oderwała się od komputera. – Dlaczego babcia nie może przepisać firmy na ciebie? Byłybyśmy wtedy chyba bogatsze, prawda? Nie musiałybyśmy się dusić w tym slumsie?

      Wzmiankowany przez nią „slums” był co prawda ponadstumetrowym, piętrowym, nowoczesnym domem otoczonym pięknie zaprojektowanym ogrodem, ale w oczach Sandry miał karygodne wady, uniemożliwiające uznanie go za lokum godne tego, aby spędziła tam resztę młodości. Nie było tam w końcu ani pomieszczenia, w którym mogłaby urządzić party dla kilkudziesięciu osób, ani tarasu słonecznego, na którym mogłaby się opalać nago z koleżankami. Nie wspominając już o tym, że otaczający go teren był tak niewielki, że nie dało się w niego wkomponować ani kortu tenisowego, ani – o zgrozo! – basenu. Zwłaszcza brak tego ostatniego powodował, że nie zapraszała tutaj nikogo ze swoich znajomych, wychodząc z założenia, że mogliby oni uznać, iż należy do biedoty. A może nawet marginesu społecznego. A tak potężnej hańby z pewnością by nie przeżyła!

      – Pewnie tak… – odpowiedziała nieco zdziwiona Wiktoria, której w przeciwieństwie do córki mieszkało się tu całkiem przyjemnie. – Pewnie musiałybyśmy się wtedy przenieść do Warszawy…

      Sandrze zaświeciły się oczy.

      – Zamieszkałybyśmy w Żaglowcu, prawda? – krzyknęła z entuzjazmem. – Na najwyższym piętrze! Byłoby cudownie!

      Wizja, że zaprasza swoje przyjaciółki na party do apartamentu, z którego okien można obejrzeć z góry iglicę Pałacu Kultury i Nauki, a następnie mówi lekceważącym tonem: „Och, jaka szkoda, że akurat nie ma moich sąsiadów, Anny i Roberta Lewandowskich, bo chętnie bym was im przedstawiła. A może nawet Ania i Robcio wpadliby do nas na chwilę na drinka, jak zawsze, kiedy tu bywają”, sprawiła, że Sandra poczuła się wręcz ekstatycznie. Jaką minę miałaby ta wredna małpa Jessika, wiecznie przechwalająca się, że tatuś kupił jej konia! Czym w końcu jest stara, wyliniała chabeta przy największych gwiazdach show-biznesu? Tak… apartament w Żaglowcu z pewnością pozwoliłby jej zyskać należny szacunek i pozycję wśród rówieśników.

      Wiktoria, która cierpiała na akrofobię, początkowo chciała ogniście zaprotestować przeciw propozycji zamieszkania w lokum, znajdującym się mniej więcej na wysokości przelotowej samolotu. Jednak wyraz twarzy Sandry sprawił, że jedynie pokiwała głową. W końcu jej córka tak rzadko się uśmiechała. Po co ją zawczasu rozczarowywać?

      – Jeśli tylko mama przekaże mi firmę – powiedziała ostrożnie – to faktycznie możemy się nad tym zastanowić.

      – W takim razie musisz ją przekonać, żeby tak się stało. To chyba nie jest takie trudne – rzekła Sandra lekceważącym tonem. – Przecież cała reszta rodziny to jakieś morony…

      – Kto? – Wiktoria wybałuszyła oczy.

      – Idioci – wyjaśniła cierpliwie Sandra. – Tyle że gdy się mówi po angielsku, to brzmi bardziej kulturalnie.

      – Aha. – Wiktoria nie wydawała się przekonana. – Dlaczego tak twierdzisz? Mają swoje wady, ale chyba nie są głupi?

      – Proszę cię! – parsknęła Sandra. – Ciocia Kasia nie umie gadać o niczym innym, tylko o swoim mężu, a poza tym, nigdy nic nie wie i cokolwiek jej powiesz, to zawsze odpowiada: „Ojej, naprawdę?”. Wujek Mateusz zachowuje się tak, jakby był niedocofem i nic nie kumał, a poza tym, jest starym perwersem. Widziałaś te jego „narzeczone”? Ostatnia chyba jeszcze nie skończyła liceum. Nie wiem, co one w nim widzą. A wujek Tomek… Też musi być zdrowo stuknięty, skoro wytrzymał tyle lat ze swoją żoną. Niezłe towarzystwo. Głupi, głupszy i najgłupsza!

      Wiktoria milczała, porażona nie tyle usłyszaną charakterystyką swojego rodzeństwa, ile pogardą, z jaką Sandra jej dokonała. Bodajże po raz pierwszy w życiu zaświtała jej myśl, że może jednak jej córka nie jest takim ideałem bez skazy, za jaki ją uznawała, i że być może nie wychowała jej tak dobrze, jak sądziła.

      – Ciekawe, co musisz myśleć o mnie… – szepnęła mimo woli.

      Sandra

Скачать книгу