CHŁOPIEC Z LASU. Harlan Coben

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу CHŁOPIEC Z LASU - Harlan Coben страница 17

Автор:
Серия:
Издательство:
CHŁOPIEC Z LASU - Harlan Coben

Скачать книгу

Opowiedz mi o Naomi.

      – Nie mam pojęcia, gdzie jest, jeśli o to pytasz.

      – Ale jest jedną z twoich uczennic.

      – Będzie.

      – Co to znaczy?

      – Zachęciłam ją, żeby zapisała się w przyszłym semestrze na kurs akwareli.

      – Ale znasz ją już teraz?

      – Tak.

      – Skąd?

      – Trzy razy w tygodniu mam dyżur w kafeterii. Po ostatnich cięciach stale brakuje im personelu. – Ava pochyliła się do przodu. – Ty też chodziłeś do tego liceum, prawda?

      – Tak.

      – Pewnie w to nie uwierzysz, ale kiedy my oboje… – Podniosła wzrok, jakby szukała odpowiedniego słowa, po czym wzruszyła ramionami. – Kiedy byliśmy ze sobą, nie miałam pojęcia, kim jesteś. To znaczy nie wiedziałam nic o twojej przeszłości.

      – Wiem.

      – Skąd?

      – Zawsze to wyczuwam.

      – Ludzie traktują cię inaczej, tak? Nieważne. To nie ma znaczenia. Domyślam się, że w szkole byłeś outsiderem, prawda?

      – Do pewnego stopnia.

      – Do pewnego stopnia – powtórzyła. – Bo byłeś silny, atrakcyjny i atletycznie zbudowany. Naomi nie ma żadnego z tych atutów. Jest wyśmiewaną, prześladowaną przez wszystkich parszywą owcą. To, co powiem, zabrzmi pewnie okrutnie… ale jest w niej coś, co ułatwia ludziom takie zachowanie. To ta część ludzkiej natury, o której nikt nie chce mówić. W jakiejś mierze podoba nam się to, co się dzieje. Tak jakby dziewczyna na to zasługiwała. Inni nauczyciele drwiąco się uśmiechają. Nie mówię, że im się to podoba, ale nie robią nic, by jej bronić.

      – Ale ty robisz.

      – Próbuję. Co często tylko pogarsza sytuację. Wiem, że to wymówka, ale kiedy się za nią wstawiam, raczej jej to nie pomaga. Więc zamiast tego udaję, że mi podpadła… mam nadzieję, że dzięki temu poprawią się jej notowania… i za karę nie pozwalam jej siedzieć w kafeterii podczas lunchu. Zabieram ją do pracowni plastycznej. Czasami, jeśli zwalniają mnie z dyżuru w kafeterii, siedzę tam razem z nią. Nie sądzę, żeby pomagało to zbytnio w jej relacjach z innymi uczniami, ale przynajmniej…

      – Przynajmniej co?

      – Może przynajmniej chwilę odetchnąć. Ma kilkanaście minut spokoju. – Ava otarła łzę z oka. – Jeśli Naomi zaginęła, to pewnie uciekła z domu.

      – Dlaczego tak sądzisz?

      – Bo jej życie to piekło.

      – Nawet w domu?

      – Nie wiem, czy „piekło” jest tutaj odpowiednim słowem, ale w domu też nie ma lekko. Wiesz, że była adoptowana?

      Wilde pokręcił głową.

      – Mówi o tym więcej, niż powinno mówić przeciętne adoptowane dziecko.

      – To znaczy?

      – Na przykład fantazjuje, że uratują ją jej prawdziwi rodzice. Jej przybrani rodzice musieli przejść cały szereg różnych testów i rozmów i kiedy je zaliczyli, dostali w nagrodę niemowlę… Naomi. A potem bardzo szybko matka stwierdziła, że nie da sobie rady. Chcieli ją nawet oddać z powrotem do sierocińca. Uwierzysz? Jakby była paczką dostarczoną przez UPS. Tak czy inaczej, jej matka miała załamanie nerwowe. Przynajmniej tak twierdziła. Porzuciła Naomi i męża.

      – Wiesz, gdzie jest teraz?

      – Po jakimś czasie „wyzdrowiała”. – Ava pokazała palcami cudzysłów. – Wyszła ponownie za mąż, za bogatego faceta. Naomi mówi, że mieszka w eleganckim domu przy Park Avenue.

      – Czy Naomi coś ci ostatnio mówiła? Coś, co mogłoby nam pomóc?

      – Nie. Choć teraz, kiedy o to pytasz…

      – Co?

      – Wydawała się trochę bardziej odprężona. Zrelaksowana. Spokojna.

      Nic nie odpowiedział, ale raczej mu się to nie spodobało.

      – Teraz twoja kolej, Wilde. Dlaczego o nią pytasz?

      – Ktoś się o nią martwi.

      – Kto?

      – Nie mogę powiedzieć.

      – Matthew Crimstein.

      Nie odezwał się.

      – Tak jak mówiłam, kiedy się poznaliśmy, nie wiedziałam, kim jesteś.

      – Ale teraz już wiesz.

      – Tak. – W jej oczach zalśniły nagle łzy. Wilde ujął jej ręce. Ava cofnęła dłonie, a on je puścił. – Wilde?

      – Tak?

      – Musisz ją odnaleźć.

      • • •

      Wilde wrócił na osiedlowy parking i podjechał bmw Laili dwadzieścia metrów dalej, do kontenera na śmieci. Hester miała rację. Laila była straszną bałaganiarą. Piękną bałaganiarą. Sama była zawsze schludna, czysta i pachnąca, ale jej otoczenie już nie za bardzo. Na tylnym siedzeniu bmw walały się kubki po kawie i opakowania po proteinowych batonikach.

      Wszystkie je powyrzucał. Nie był bakteriofobem, ale cieszył się, że Laila ma w schowku płyn antybakteryjny. Zerknął na dom Avy. Czy zaprosi ponownie wielkiego faceta z jeszcze większą brodą? Bardzo w to wątpił.

      Nie żałował czasu, który z nią spędził. Ani trochę. Właściwie widząc ją, poczuł dziwne ukłucie, coś podobnego do… tęsknoty? Może było to coś w rodzaju usprawiedliwienia czy racjonalizacji, ale fakt, że nie potrafił się z nikim związać na dłużej, nie oznaczał, że nie cenił sobie znajomości z nowymi ludźmi. Nigdy nie zamierzał wyrządzać im krzywdy, lecz może zwodzenie ich albo traktowanie w protekcjonalny sposób było jeszcze gorsze. Starał się być całkowicie szczery, nie owijać niczego w bawełnę i nie udawać kogoś zanadto opiekuńczego.

      Wilde spał na dworze. Nawet w takie noce.

      Trudno było mu to wytłumaczyć kobiecie, więc czasami zostawiał na szafce liścik, wymykał się na kilka godzin do lasu i nad ranem wracał. Nie mógł zasnąć, gdy ktoś przy nim był.

      Po prostu.

      Na dworze często śniła mu się matka.

      A może wcale nie była jego matką. Może była

Скачать книгу