Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley страница 17

Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley Rock Chick

Скачать книгу

Tak, Roam. Widziałam.

      – A my chcieliśmy jechać do Kalifornii, żeby się nauczyć surfować. Chcieliśmy pojechać na Alaskę i mocować się z niedźwiedziami polarnymi – mówił dalej, po raz pierwszy zwierzając mi się z nastoletnich marzeń.

      – Niedźwiedzie polarne to straszne skurwiele. Oglądałem w jednym programie – odezwał się Sniff, chyba próbując pomóc.

      – Nie przeklinaj – upomniałam go i odwróciłam się do Roama. – Chodź, zjemy burgera. Dawaj.

      – Park zrobiłby to dla mnie – mówił dalej Roam.

      Zapragnęłam go zagarnąć, objąć, przytulić, ale wiedziałam, że on by tego nie chciał. Był nastolatkiem, chłopcem z ulicy, który stał właśnie przed gangiem największych twardzieli w Denver. Dostałby szału, gdybym zaczęła mu nagle matkować. Nie mówiąc o tym, że nigdy nie miał matki, która go przytulała czy w ogóle dotykała z miłością. Nie wiedziałby, jak zareagować.

      Dlatego tylko się uśmiechnęłam.

      – Tak, Park zrobiłby to dla ciebie, a ja bym się wkurzyła i opieprzyła go, bo to by nie było mądre. – Roam nabrał powietrza, chyba chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam. – A potem by mnie posłuchał i pozwolił, żebym to ogarnęła.

      Roam patrzył na mnie.

      – Sam wiesz, że tak właśnie by zrobił. No pomyśl. Dobrze wiesz – dorzuciłam.

      – Tak by było. Zawsze mówił, że Law jest zajebista, nawet jak jeszcze nie była Law – dodał Sniff.

      Roam nie odrywał ode mnie wzroku.

      – Chłopaki, na litość boską, serio nie jesteście głodni? – zapytałam, wznosząc ręce do góry i udając irytację.

      – Ja jestem – zgłosił się Sniff.

      – Ty zawsze jesteś – wytknęłam żartobliwie.

      Szeroki uśmiech.

      – No bo rosnę.

      – Mam nadzieję. Musisz nabrać ciała. Gdyby do azylu przyszła inspekcja, pomyśleliby, że cię głodzimy.

      – Zwłaszcza, jakby zobaczyli May. Założę się, że podjada desery – dodał Sniff.

      – Ej, to nie było miłe.

      – Ale prawdziwe – odpalił, uśmiechając się jeszcze szerzej.

      – No dobra, może trochę – poddałam się i mrugnęłam do niego.

      – Możecie się w końcu zatkać? Ja chcę podwójnego burgera z wołowiną, wielkości słonia – odezwał się w końcu Roam.

      Od razu skinęłam głową, usiłując nie pokazać ulgi i radości. Jak dobrze, że mu puściło. Odwróciłam się, żeby pójść z nimi do wyjścia, i stanęłam jak wryta. Wszyscy gapili się na nas. Nawet Vance. Zwłaszcza Vance.

      Patrzył, a w jego spojrzeniu było coś, czego nie umiałam odczytać. Coś znajomego, drogiego… Widziałam to tak dawno temu, a potem tak długo nie, że nawet nie pamiętałam, gdzie to widziałam. Nim zdążyłam się zastanowić, „coś” zniknęło.

      Skinęłam wszystkim głową.

      – Miło było was poznać – powiedziałam i zaczęłam się przeciskać do wyjścia, ale Vance przytrzymał mnie za ramię.

      – U ciebie, szósta trzydzieści – przypomniał, patrząc poważnie.

      Tylko na niego spojrzałam. Puścił mnie, a ja poszłam z chłopcami do drzwi.

      – Co to było? – zapytał Sniff scenicznym szeptem.

      – Mają randkę – palnął Roam.

      Czy on czasem nie jest za bystry?

      – Nie mów! Masz randkę z Crowe’em? O kurwa! – zawołał Sniff.

      Przewróciłam oczami. W ciągu godziny dowie się o tym pół miasta.

      – Sniff, nie krzycz i nie przeklinaj. Czy wy w ogóle słuchacie, co do was mówię?

      – Nie – odparł Roam i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

      A ja dopiero teraz poczułam, jak się odprężam, i też się do niego uśmiechnęłam.

      W chwili gdy zamykały się za nami drzwi, usłyszałam:

      – Teraz nawet ja myślę, że Law jest zajebista.

      Tego głosu nie znałam, więc to musiał być Mace, który do tej pory się nie odzywał.

      – Święte słowa, kotek. – To już na pewno Daisy.

      W żaden sposób nie reagując, zgarnęłam chłopaków do camaro i pojechaliśmy coś zjeść. Dopiero przy burgerze spróbowałam swojej latte. To była totalnie najbardziej zajebista kawa, jaką zdarzyło mi się pić.

      Rozdział piąty

      Trzeci stopień Nicka

      O wpół do siódmej, czyli wtedy, gdy powinnam nerwowo czekać, aż Vance zjawi się w moim domu, stałam w garażu Ciężkiego. W srebrnoszarych dresach z czarnymi paskami po bokach i białej podkoszulce z obciętymi rękawami i czarnym napisem Gold’s Gym okładałam ciosami worek treningowy i spływałam potem.

      – Wal, Jules! Wal, do licha! – wrzeszczał Ciężki, sam siedząc na skrzynkach i pożerając drugą megapakę czekoladowych ciastek. – Walisz jak dziewczyna. Noga z tyłu, celuj w nery! Wal!

      – Walę, nie?! – odwrzasnęłam i zaczęłam uderzać sierpowymi. A potem objęłam worek i spojrzałam na Ciężkiego. – Długo jeszcze mam to robić? – zapytałam.

      – Dopiero godzina – odparł i wpakował do ust całe ciacho.

      Posłałam mu mordercze spojrzenie.

      – Może wystarczy? Nie mam zamiaru walczyć z dilerami przez całe piętnaście rund.

      – Nie zrobiłaś jeszcze piętnastu, mała, tylko dwanaście – poinformował mnie.

      – Dobra, dwunastu też nie mam zamiaru.

      – Musisz być w formie. Zwłaszcza teraz, jak zadarłaś z chłopakami Nightingale’a. Kurwa, mała, jesteś stuknięta.

      Zębami rozwiązałam sznurki przy rękawicy i zdjęłam jedną.

      – Nie zadzierałam z nimi.

      Ciężki pokręcił głową.

      – Mam kumpla, glinę. Powiedział mi, że

Скачать книгу