Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 23

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

przekonali się, że Orz mówił prawdę.

      Trakt był szeroką brukowaną drogą, na której panował znaczny ruch, po obu jego stronach pojawiały się farmy, zabudowania gospodarskie, zajazdy, stacje pocztowe i obozowiska. Przejeżdżali przez miasta na tyle duże, by miały swoje garnizony w odległości nie większej niż cztery mile. Zatrzymali się raz i zeszli z drogi, patrząc, jak pluton rekrutów o młodych twarzach przemaszerował obok w lśniących napierśnikach, które, jak twarze, nie nosiły jeszcze żadnych śladów walk.

      Styke nie próbował zaprzeczać, że jest zarazem zszokowany, jak i pod wrażeniem. Dynizyjczycy ukrywali się za swoimi zamkniętymi granicami teraz już sto lat i jeśli nie liczyć jakichś dziwnych opowieści marynarzy albo ciekawostek zamieszczonych na ostatniej stronie gazet, mieszkańcy Fatrasty całkowicie ignorowali ich obecność. Nikt nie podejrzewał, że tamci wybudowali całkowicie nową stolicę, którą od brzegów Fatrasty dzieliła jedynie krótka podróż.

      Pierwszego dnia Styke z zaciśniętymi zębami czekał, aż coś pójdzie źle albo Orz ich zdradzi. Wszyscy mijani po drodze obrzucali ich ciekawskimi spojrzeniami, póki nie zobaczyli Orza, który rozebrany do pasa jechał na jednym z zapasowych koni lansjerów. Czarne spirale tatuaży i dumnie odsłonięte kościane noże informowały wszystkich, kim jest, i ludzie opodal natychmiast skupiali uwagę na czymkolwiek innym. Nie trzeba było być szczególnie bystrym, by zrozumieć, że ludzie-smoki cieszyli się wśród Dynizyjczyków pewną reputacją.

      Tymczasem Orz zachowywał się tak, jakby obawy jego rodaków nie miały najmniejszych podstaw. Jeździł wzdłuż kolumny lansjerów, omawiając szczegóły dynizyjskich zwyczajów, codziennego życia, Domów, polityki, sposobów myślenia i języka. Przerzucał się z łatwością między adrańskim, palo i dynizyjskim, choć ostatniego z języków używał tylko wtedy, gdy mógł usłyszeć ich ktoś obcy. Mówił cały dzień i jeszcze wieczorem, tonem wyważonym, ale i przyjaznym, pełen energii, jak człowiek, który cieszy się, że znów znalazł się w ludzkim towarzystwie.

      Przenocowali nieopodal traktu, nie niepokojeni w żaden sposób, i następnego ranka Orz ruszył wraz ze Stykiem na czele kolumny. Żaden z zabitych piechociarzy nie miał munduru takich rozmiarów, żeby pasował na dowódcę Szalonych Lansjerów, Styke miał więc na sobie swoje podróżne odzienie ozdobione pospiesznie wykonanym herbem Domu. Znak wykonała Sunin pod dyktando Orza, który zapewnił Bena, że dla każdego na tyle zorientowanego, by pytać, koślawy sokół czyni ze Styke’a strażnika Domu Tetle.

      Przez pierwsze pół godziny jechali w niekrępującym milczeniu, Styke zauważył przy tym, że Orz raz po raz zerka przez ramię na Ka-poel. Nie wyczuwał strachu Dynizyjczyka, ale nie miał wątpliwości, że Orz czuł to samo w obecności Kościanego Oka, co jego zwyczajni rodacy w obecności Orza.

      – Nie podoba ci się, że jedzie za tobą – zauważył Ben po piątym zerknięciu.

      Człowiek-smok drgnął, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że popatruje na Ka-poel.

      – Kościanym Oczom nie można ufać – oznajmił.

      – No ja się z tym kłócił nie będę – odparł Styke. – Nie spotkałem osobiście twojego Ka-Sediala, ale z tego, co o nim mówią, musi to być wyjątkowo podły zasraniec.

      Orz rozejrzał się pospiesznie, sprawdzając najbliższe otoczenie.

      – Nigdy w tym kraju nie mów czegoś takiego głośno – zganił Bena. – Bez względu na to, w jakim języku. Sedial ma swych informatorów w każdym z Domów, nawet w tych, które są mu wrogie. Jego wpływy są tutaj tak wielkie, że mógłbyś stracić życie za obrażanie go nawet wtedy, gdy sam Sedial jest za morzem.

      Styke powstrzymał się od komentarza. Ludzie próbowali go zabić i z błahszych powodów, ale w Fatraście, gdzie miał przyjaciół i reputację. Gdyby cały garnizon zwrócił się w jednej chwili przeciwko niemu, nie obstawiałby teraz, że będzie miał dość szczęścia, by ujść z tego kontynentu z życiem.

      – Jasne – odpowiedział w końcu. – Zapamiętam.

      – Poza tym – Orz ściszył głos – mówię o wszystkich Kościanych Oczach.

      – O niej? – Styke odwrócił się, by popatrzeć na Ka-poel, na pozór całkowicie pochłoniętą robieniem kolejnej ze swych woskowych laleczek. – Przyznam, że polubiłem naszą małą wiedźmę krwi.

      – Ma twoją krew? Jakąś część ciała? Paznokieć może? Kosmyk włosów?

      – Pewnie tak.

      – Masz w ogóle pojęcie, do czego jest zdolna?

      Orz pytał wyważonym tonem, ale Styke wyczuł w pytaniu echo nacisku.

      – A ty masz? – odparował.

      – Uwolniła mnie spod władzy Sediala, a to znaczy, że jest niesamowicie silna.

      Styke wrócił myślami do bitwy o Starlight i dalej, do gęstwiny pod Zwichniętą i dynizyjskich dragonów, którzy ścigali Bena i jego ludzi przez pół Fatrasty.

      – Wspomniałeś, że widziałeś pokłosie starcia Szalonych Lansjerów z dynizyjskimi kawalerzystami. A natknąłeś się na ich obóz?

      Orz wpatrywał się weń bez słowa.

      – Rzeź miała miejsce dwa razy – mówił dalej Styke. – Pierwszy nastąpił przy drodze, gdzie zasadziliśmy się na dragonów, a drugi w ich obozowisku, gdzie…

      – Widziałem oba – przerwał mu Orz.

      Styke spojrzał na niego z ukosa.

      – Za drugą rzeź odpowiada ona. Przejęła kontrolę nad większością żołnierzy w obozie i przepytała ich dowódcę. Kiedy skończyła, zwróciła ich przeciwko sobie, póki nie ostał się nikt żywy. Później powiedziała mi, że musiała się do tego mocno przygotowywać, ale… nigdy nie widziałem, by ktoś dokonał czegoś takiego. Uprzywilejowani mogą jedynie pomarzyć o takiej władzy nad ludźmi.

      – Módl się, byś nigdy więcej czegoś takiego nie zobaczył. – Orz zaczął się już odwracać, chyba jednak złapał się na tym w ostatniej chwili, bo powstrzymał ruch. Zmrużył oczy z namysłem. – Większość żołnierzy w obozie, powiadasz? – Odetchnął mocno, niepewnie. – Większość Kościanych Oczu może utrzymać jedną marionetkę. Nieliczni kilka. Słyszałem plotki, że Ka-Sedial ma kilkadziesiąt kukiełek, ale bezpośrednio może kontrolować dwie lub trzy naraz. Setki zatem?

      Styke’a zaskoczyło zdumienie, zmieszane z podziwem, które usłyszał w głosie Orza. Czy Ka-poel naprawdę była takim odstępstwem od normy? Była tak dziko potężna, że budziła strach w silnym mężczyźnie? Zreflektował się przy tym ostatnim pytaniu i parsknął śmiechem. Oczywiście, że tak. Orz może i widział efekty tego, co stało się w obozie dragonów. Ale Styke tam był!

      – Kościane Oczy cię śmieszą?

      – Nie, myślałem o czymś innym. – Styke obrócił na palcu swój sygnet, patrząc na rodzinę Dynizyjczyków, która mijała ich wozem, pełnym nieznanych mu owoców. – Ta wasza wojna domowa… Kiedy się skończyła?

      – Dziewięć lat temu.

      – A wcześniej

Скачать книгу