Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 23

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

się z programami pomocowymi partii nazistowskiej, ze szczególnym uwzględnieniem Pomocy Zimowej – Winterhilfe22 – które traktują jako wzór do naśladowania dla własnej organizacji. Już wcześniej Clara bierze udział także w innego rodzaju misjach, bardziej dyskretnych lub wręcz tajnych, w których przedstawiciele wojska frankistowskiego negocjują pomoc militarną oferowaną przez Trzecią Rzeszę w zamian za wolfram i inne surowce.

      W tym czasie zyskuje dużą popularność wśród członków licznej kolonii nazistowskiej orbitującej wokół rządu w Burgos. Jej przedstawiciele, w nie mniejszym stopniu niż Pilar czy Marichu, uważają Klarę Stauffer za swojego człowieka. I tak oto wiosną 1939 roku, kiedy na powrót osiedla się w Madrycie, nadal prowadzi bez przeszkód podwójną działalność – frankistowską w Hiszpanii, nazistowską w Niemczech – co przyczynia się do ułatwienia kontaktów pomiędzy ambasadą a nowym rządem. Jej dom przy ulicy Galileo 14 bardzo szybko staje się obowiązkowym punktem regularnych spotkań pomiędzy zwolennikami Hitlera i Franco, z którymi czuje się związana równie silnymi braterskimi więzami.

      Do jej najwierniejszych gości zalicza się Johannes Bernhardt, błyskotliwy i potężny przedsiębiorca, prezes Hiszpańsko-Marokańskiej Spółki Transportowej (HISMA23), firmy widma, której Trzecia Rzesza użyła jako narzędzia do skanalizowania pomocy gospodarczej i zbrojnej użyczanej siłom frankistowskim podczas wojny domowej. Bernhardt, daleki od zastopowania swojej działalności po zwycięstwie Franco, założy w 1939 roku Spółkę Finansowo-Przemysłową (SOFINDUS24), gigantyczne konsorcjum niemieckich firm, które od początku drugiej wojny światowej zmonopolizuje hiszpański handel zagraniczny, biorąc zarazem na siebie zapewnienie pomocy w przeciwnym kierunku: poprzez dostarczanie surowców z Hiszpanii dla wojska niemieckiego.

      O ile zwycięstwo Franco czyni z Clary Stauffer i Johannesa Bernhardta wielkich przyjaciół, klęska Hitlera ostatecznie zacieśnia łączące ich braterskie więzi, zwłaszcza po 1945 roku, kiedy to pierwsza przedstawicielka Sekcji Kobiecej do spraw Prasy i Propagandy decyduje się wreszcie zrzec narodowości rodziców i poprosić o obywatelstwo kraju, w którym się urodziła i mieszkała od młodości.

      Jednak kolor jej paszportu nie zmienia istoty rzeczy.

      Clara Stauffer nadal, aż po dzień śmierci, pozostaje falangistką i nazistką, Hiszpanką i Niemką.

      WALENCJA, 29 MAJA 1937

      – Mam potworny ból głowy, Manolo…

      Nawet tego poranka w gabinecie w Pałacu Benicarló premier nie wydał mu się tak imponujący, tak elegancki i dystyngowany jak wtedy, gdy zobaczył go po raz pierwszy. Do tamtego spotkania także doszło w gabinecie, u dyrektora Colegio Sierra Pambley w Villablino. Manolo miał wówczas tylko dwanaście lat, a Juan Negrín był młodym badaczem, profesorem w katedrze fizjologii.

      – Wcale mnie to nie dziwi, proszę pana.

      Manuel Arroyo Benítez zawsze miał wielkiego pecha i wielkie szczęście.

      Urodził się w Robles de Laciana, wiosce w prowincji León, którą Bóg najpierw pobłogosławił urodą, a potem porzucił nieodwołalnie na pastwę losu. O ile w ogóle w maleńkiej osadzie mogą być przedmieścia, dom Juana Arroyo i Gertrudis Benítez stał na przedmieściach Robles, a za nim rozciągały się majestatyczne góry obrębione festonami łagodnych wzgórz, których łąki prezentowały niemal nieskończoną gamę tonów zieleni. Tam właśnie przyszedł na świat Manolo, jako szóste dziecko z ósemki rodzeństwa, poprzedzony trzema braćmi i dwiema siostrami. Matka zajmowała się domem i ogrodem i chodziła wiecznie zmęczona. Ojciec był stale nieobecny. Krowy widywały go częściej niż jego własne dzieci. Póki Manolo nie skończył siedmiu lat, nikt nie poświęcał uwagi ciekawskiemu pętakowi o żywym umyśle, samotnemu mimo woli, bo we wsi nie było chłopców w jego wieku, tylko same dziewczynki. Z młodszymi dziećmi się nudził, a starsze zgadzały się na jego towarzystwo raczej rzadko. Nikt zresztą nie zabraniał mu żyć po swojemu.

      Potem, kiedy jego szczęście i pech sprawiły, że radził sobie dużo lepiej niż którykolwiek z jego braci, znacznie lepiej niż rodzice i dziadkowie, miał odkryć, że wykształcone kobiety, te które mówiły po francusku i grały na pianinie, nie wyróżniały żadnego ze swoich dzieci. Zinterpretował naturalność, z jaką zdawały się kochać je wszystkie w równej mierze, a zarazem każde inaczej, jako godny podziwu efekt wykształcenia, którego jego matka nie otrzymała. Nigdy go nie uderzyła, ale też nigdy nie przytuliła. Żywiła go, ubierała, opiekowała się nim, gdy chorował. Co rano i co wieczór nachylała ku niemu twarz, oczekując na zwyczajowy całus na dzień dobry i dobranoc, ale sama pocałowała go jedynie kilka razy w życiu. Nigdy nie brała go w objęcia, gdy wracał do domu, nie tuliła mocno w ramionach, nie tańczyła z nim w kuchni, tak jak z Juanem i Toribiem. Nigdy nie posadziła go sobie na kolanach, gdy łuskała fasolę, ani nie zrobiła mu laleczki z patyków i szmatek, nie kołysała, śpiewając, tak jak śpiewała dla Tuli i Asunción. On zawsze zaliczał się do tych gorszych dzieci, dlatego Hermena, Maríę i Leocadię uważał za rodzeństwo w większym stopniu niż ulubieńców matki. We czwórkę kochali się bardzo, czuwali nad sobą, chronili się wzajemnie i pomagali sobie, w czym tylko mogli. Pech i szczęście Manola wynagrodziły mu niedolę przynależenia do grupy mniej kochanych dzieci przywilejem bycia najmłodszym, najbardziej rozpieszczanym z tych niekochanych.

      Któregoś dnia, niedługo po pierwszej komunii, matka umyła go, uczesała, włożyła niedzielne ubranie i zaprowadziła do księdza.

      – Proszę ojca, dowiedziałam się, że syn Juany skończył czternaście lat, całkiem jak mój Hermenegildo, i oczywiście obaj pójdą do kopalni. Dlatego pomyślałam, że może Manolín mógłby zostać u księdza. To bystry chłopak, sam ojciec wie. Nie trzeba mu dwa razy powtarzać, a jeśli ksiądz go przyuczy, może służyć do mszy i w ogóle…

      Choć żadne z nich dwojga nie zapytało go o zdanie, don Marcos zorientował się, że chłopiec jest o krok od łez. Jego rozpacz nie miała nic wspólnego z tematem omawianym w zakrystii, lecz wynikała z nowiny, że jego ukochany brat, jego obrońca i protektor, pójdzie do pracy w kopalni w Villablino. Manolo miał tylko siedem lat, ale nie mógł nie zauważyć, że o dwa lata starszy od Hermena Juan jest od niego także wyższy i silniejszy, miał już ciało mężczyzny. Zgodnie z logiką i sprawiedliwością to on powinien pracować w kopalni, a Hermene zostać w Robles, ale matka nie kochała wszystkich dzieci tak samo i nigdy nie zaryzykowałaby rozłąki ze swoim ulubieńcem. Choć Manolo miał ochotę się rozpłakać z powodu losu, jaki czekał jego brata, na czas uświadomił sobie coś ważniejszego. Między Hermenem a nim był jeszcze Toribio, kolejny pupil matki, a zakrystia wydawała się dużo lepsza niż kopalnia. Dlatego zacisnął zęby i powstrzymał łzy.

      Gertrudis Benítez nigdy nie mówiła tak długo na temat swojego syna Manuela jak owego dnia, gdy umieściła go jako służącego u księdza. Nie przypominał sobie również, by kiedykolwiek wcześniej go chwaliła i być może dlatego, w obawie, że uderzy mu to do głowy, wychodząc na ulicę, wzięła syna pod ramię i potrząsnęła nim kilka razy, jak gdyby była na niego zła, choć przecież postawiła na swoim.

      – Żebyś się tu zachowywał! Bo jak się dowiem, że łobuzujesz… Lepiej uważaj.

      A potem znów traktowała go jak powietrze.

      Don

Скачать книгу


<p>22</p>

Prowadzona w Trzeciej Rzeszy od 1933 roku akcja zbiórki pieniędzy na potrzeby ubogich, bezrobotnych i ich rodzin.

<p>23</p>

Sociedad Hispano-Marroquí de Transportes.

<p>24</p>

Sociedad Financiera Industrial.