Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 27

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

już wagę owej współpracy, Meg stała się dla Manola Arroyo najlepszym przyjacielem i najlepszą przyjaciółką w jednej osobie, jego jedyną genewską rodziną.

      Miał niewiele doświadczenia w kontaktach z kobietami. Gdy był dzieckiem, jego siostra María próbowała zrekompensować mu brak czułości i uwagi ze strony matki, a Leo często się z nim bawiła; urwało się to w jednej chwili, gdy miał siedem lat, po przeprowadzce do don Marcosa. Później, w zakrystii, w szkole, na uniwersytecie, zawsze otaczali go osobnicy płci męskiej. Przez długie lata dziewczyny jawiły mu się niczym ciasteczka, które oglądał w witrynie cukierni w Leónie, kiedy w niedzielę bez grosza w kieszeni wychodził na spacer. Podziwiał je, pragnął ich i pożądał, ale wydawały mu się zupełnie niedostępne. Jego edukacja miłosna nastąpiła późno i była niekompletna, chociaż po skończeniu studiów nawiązał coś w rodzaju narzeczeństwa z córką jednego ze wspólników kancelarii, w której pracował. To ona się nim zainteresowała, jednak poddała się po trzech miesiącach. Manolito narzucił sobie tak wyczerpujący program akademicki, że pochłaniało mu to bez reszty czas, którego zabrakło na porządne zabieganie o względy panny. Dziewczyna dosyć mu się podobała, jednak nie na tyle, by zmienił dla niej plany, dlatego też nie zabolała go specjalnie jej utrata. To było całe jego uczuciowe doświadczenie, gdy przybył do Genewy, i ani sporadyczne przygody z mężatkami, znudzonymi samotnym przesiadywaniem w domach całymi dniami, w czasie gdy ich mężowie bezustannie pracowali, ani mało konkretne flirty z dziewczynami szukającymi męża nie przygotowały go na spotkanie z kobietą tak szczególną jak Meg Williams.

      – Niech mi pan powie jedną rzecz, Manolo… Podobam się panu?

      Znali się od roku. Tego dnia byli u podnóża masywu Jury, w małym urokliwym hoteliku położonym na terytorium francuskim, którego kamienne ściany, dach z łupka, wszechobecne mgła i zimno nie były smutne ani nędzne, lecz niezwykle malownicze. Spędzili tu już kilka weekendów. Przyjeżdżali z psami; w dzień chodzili na długie spacery, a wieczorami upijali się przy kominku. Miejsce to tak bardzo przypadło im do gustu, że kiedy Meg zaproponowała, by właśnie tam powitali 1934 rok, natychmiast się zgodził. Tym razem nie zabrali ze sobą psów. Jedną z głównych atrakcji hotelu była wyśmienita restauracja; wymagano, by na uroczystą kolację sylwestrową goście przyszli ubrani zgodnie z etykietą.

      – Oczywiście, że mi się podobasz. – Manolo uśmiechnął się, ponieważ był przekonany, że za chwilę zapyta go, czy sądzi, że podoba się również kelnerowi napełniającemu ich kieliszki czerwonym winem lub ubranej na biało dziewczynie, która wyglądała na bardzo znudzoną, żegnając dobiegający końca rok w towarzystwie starszej pani, zapewne swojej babci. – Przecież wiesz.

      – Nie, nie, chłopcze… – Meg zdążyła już sporo wypić; zaprzeczywszy, zakołysała kieliszkiem i opróżniła go duszkiem. – Wiem, że się kumplujemy, ale nie o to mi chodzi… Chcę, żebyś mi powiedział, czy ci się podobam, znaczy… Miałbyś na mnie ochotę?

      On również sporo wypił i być może dlatego spojrzał na nią, jakby dopiero co się poznali. Przed nim siedziała wysoka i atrakcyjna kobieta, szczególnie efektowna w jedwabnej sukni w kolorze bakłażana, którą wybrała na ten wieczór. Owal twarzy był może nieco zbyt pociągły, nos bez wątpienia, lecz rekompensowały to ładnie wykrojone usta i nieskazitelna cera; twarz wyrażała mocną osobowość, niezbyt częstą u osób o tak jasnych włosach i oczach. Nim odpowiedział, Manolo przyznał sam przed sobą, że gdyby w tym momencie zobaczył Meg po raz pierwszy, na pewno zwróciłaby jego uwagę. Chwilę później potrząsnął głową i wybuchnął śmiechem.

      – Margaret Carpani Williams – oświadczył uroczystym tonem – czy ty mi proponujesz to, co mi się zdaje, że mi proponujesz?

      – Kilka numerków?

      – W liczbie mnogiej?

      – No i bombeczka! – Zaśmiała się i podniosła kieliszek, jak gdyby właśnie wygłosiła toast. – Skoro pytasz…

      Spojrzał na nią uważnie i przez chwilę zdjął go strach. Że się myli, że to zepsuje, zniszczy ich więź, straci jej przyjaźń, a w efekcie i ją samą. Wciąż jeszcze czuł się jak oszust, chłopak ze wsi niezgrabnie poruszający się w garniturze, do którego nie dorósł; ale wśród wielu zalet Meg najcenniejsza była jej tajemnicza zdolność neutralizowania tego przeświadczenia. Przy niej mógł być sobą, nie musiał udawać pewności siebie ani światowego obycia, których tak naprawdę nie miał. Dlatego jej propozycja tak bardzo go wystraszyła; ale kiedy pomyślał przez chwilę nad najgorszym wariantem, zrozumiał, że nawet jeśli ten eksperyment się nie uda, jeśli się nie podnieci, jeśli mu nie stanie, jeśli nie będzie umiał jej zaspokoić, oboje będą się z tego długo śmiali i wspólnie uznają, że nic się nie stało. Wobec tego uśmiechnął się.

      – To oznacza tak czy nie?

      Manuel Arroyo Benítez podniósł się z krzesła, podszedł do Meg i wyciągnął do niej rękę. Do końca ostatniej nocy 1933 roku brakowało trzydziestu pięciu minut. Ona wybuchnęła śmiechem, przyjęła jego zaproszenie, wstała i wspólnie wyszli z jadalni. Kiedy maître pojawił się na sali z gongiem, gotów uderzyć weń dwanaście razy, by w ten sposób rozpocząć nowy rok, szalona gringa i rozsądny Hiszpan przechodzili właśnie od liczby pojedynczej do mnogiej.

      – Nie mogliśmy tak dłużej ciągnąć – wyznała później. – Musiałam wiedzieć, co się stanie, czy mogę to z tobą zrobić… Wiesz przecież, że co drugi dzień kręcą mnie faceci. A w niektóre z tych dni kręcisz mnie właśnie ty.

      Meg nigdy nie zakochała się w Manolu. Manolo nigdy nie zakochał się w Meg. Przespali się wiele razy, a jeszcze więcej razy tego nie zrobili. Seks uczynił ich szczęśliwszymi, nie udziwniając ich relacji, bo pieprzyli się z równą naturalnością, jak rozmawiali, pili i spędzali razem czas; wzmocnił za to tajemniczą więź, która rozwinęła się bujnie na ziemi niczyjej, gdzie udało im się ją posiać. Ona nigdy wcześniej nie uwierzyłaby, że to jest możliwe, on tym bardziej. Oboje podejrzewali, że Meg woli kobiety od mężczyzn, a jednak w łóżku z nim zachowywała się tak kobieco, jak pragnęła, by zachowywały się kobiety, z którymi sypiała. Nigdy nie przyszło im do głowy spróbować trójkąta. Na początku oboje dużo o tym wszystkim myśleli. Potem, niemal jednocześnie, przestali to roztrząsać.

      W niektóre wieczory na eleganckich koktajlach lub w podejrzanych spelunkach Manolo pokazywał Meg palcem jakąś kobietę, z którą się przespał, a ona śmiała się i wymierzała mu łokciem kuksańca.

      – Ty skurczysynu!

      Innym razem to Meg poruszała w powietrzu kieliszkiem, jakby zamierzała wznieść toast, by skierować uwagę Manola na któryś ze swoich ostatnich podbojów, a wtedy on parskał śmiechem.

      – Ale z ciebie cholera!

      Jednak zdarzały się i takie dni, gdy żadne z nich nie otwierało ust, choćby tuż obok znajdowała się nie wiadomo jak atrakcyjna kobieta, którą oboje zdobyli, i sami nie wiedzieli, czemu wolą to przemilczeć, zresztą nie próbowali tego dochodzić. Tym sposobem stali się dla siebie niezbędni; tworzyli prawdziwą, bardzo ekscentryczną parę, choć żadne z nich nie uświadamiało sobie tego w pełni aż do lata 1936 roku, gdy Manolo zawiadomił ją, że wyjeżdża do Londynu, a Meg przepłakała z tego powodu całą noc.

      – Kocham

Скачать книгу