Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 26

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

towarzystwa w owej rozkosznej wieży Babel, gdzie Manolín przechodził płynnie z francuskiego na angielski, a z hiszpańskiego na niemiecki, by rozmówcy mogli docenić jego koncepty w czterech różnych językach. Jednak, jak zawsze, don Pablo i tym razem miał rację.

      – Chcesz czy nie, ale tam pójdziesz. Przykro mi, synu, ale muszę zjeść kolację z Węgrami, a przy obecnej sytuacji w Madrycie nie możemy drażnić Amerykanów…

      W grudniu 1932 roku, cztery miesiące po nieudanym puczu generała Sanjurjo, Manolo miał już dosyć koktajli, fontann z szampanem, eleganckich kobiet, drogiej biżuterii i wpływowych mężczyzn. Odkrył, że w Genewie, poza Ligą Narodów, toczy się też zwykłe życie, skromne, prowincjonalne, nie tak olśniewające. Starał się wykorzystać swój wolny czas na pływanie łódką po jeziorze, długie spacery z psem, wycieczki w góry lub grę w szachy w barze, gdzie podawano wyborne piwo. Nie miał wiele więcej do roboty, ale i tak z chęcią wybrałby każdą z tych skromnych rozrywek zamiast udziału w uroczystości bożonarodzeniowej z delegacją z Waszyngtonu, na którą przyszedł z zamiarem wykrycia ewentualnych wrogów Republiki i zacieśnienia przyjacielskich więzi z północnoamerykańskim korpusem dyplomatycznym. W momencie gdy znużyły go już spacery po sali i rozdzielanie uśmiechów, nagle osiągnął oba te cele za jednym zamachem.

      – To ten.

      Obrócił głowę, nie odrywając pleców od kolumny, o którą się oparł, i powiązał ów silny meksykański akcent z kobietą niewiele starszą od niego, niezwykle wysoką, o bardzo jasnych włosach i bardzo niebieskich oczach. Miała długi nos, szerokie ramiona; zwrócił uwagę na niemal niedostrzegalny męski pierwiastek w jej wyglądzie. Zastanowił się, co może powiedzieć, i nic mądrego nie przyszło mu do głowy.

      – Słucham?

      Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.

      – Margaret C. Williams, nowa asystentka w Departamencie Śródziemnomorskim. C pochodzi od Carpani, moja matka miała włoskich dziadków. A ja mówię z akcentem, bo jestem z Teksasu i wychowała mnie niania z Monterrey.

      Manolo roześmiał się; zrozumiał, że zaprzyjaźni się z tą kobietą.

      – Bardzo mi miło. Ja jestem…

      – Wiem, kim pan jest. A ten pieprzony fiutek, za którym się pan rozgląda, stoi tam, widzi go pan? – Wskazała kogoś kieliszkiem, którym zaraz potem się z nim stuknęła, by zamaskować gest toastem. – Ten w szarym garniturze, który rozmawia z niemieckim wojskowym. Przyszedł tu z jednym dziewczątkiem, ale ona chyba już się zmyła, bo od dłuższej chwiluni jej nie widziałam…

      Ojcem Meg był Hank Williams, kongresman z Partii Demokratycznej, który zmusił córkę i syna, by mieszkali w Dallas, bo chciał przypodobać się wyborcom i utrzymać dom w Teksasie, póki dzieci nie pójdą na studia. Gdy nastąpił ten moment, jego pierworodny przeprowadził się do Waszyngtonu, żeby być bliżej rodziców. Meg została sama z opiekunką jeszcze przez cztery lata, dopóki nie przyjęto jej do Barnard College. Wtedy zamieszkała w Nowym Jorku. W pobliżu jej wydziału, na rogu Broadwayu i Sto Dwudziestej Zachodniej, znajdowała się maleńka kafejka, gdzie dawano zniżki studentom. Lokal prowadzili dwaj emigranci, Polak i Galisyjczyk, którego córka – słodka, rumiana dziewczyna o jasnej cerze, brązowych włosach, pełnych ustach i dużym biuście – pracowała tam jako kelnerka.

      Ojciec Celsy wyemigrował, kiedy jego córka była jeszcze mała. Żona dołączyła do niego niedługo potem. Dziewczynka została z babcią w Mouruás, rodzinnej wiosce w Orense. Po raz pierwszy zobaczyła morze dopiero w wieku czternastu lat, gdy weszła na pokład z siostrą swojej matki w porcie w Vigo. Kiedy udały się razem załatwić formalności, statek El Barco de Valdeorras wydał jej się ogromny niczym miasto.

      To było pierwsze, o czym opowiedziała Meg, swojej najmilszej klientce, jedynej, która zawsze chętnie rozmawiała z nią po hiszpańsku. Gdy się poznały, Celsa miała osiemnaście lat i porozumiewała się po angielsku bezokolicznikami, niczym Indianie na filmach. Meg ją poprawiała, uczyła słówek, użycia czasów i zaofiarowała się, że będzie z nią ćwiczyć konwersację w zamian za pomoc w hiszpańskim. Ale przecież mówisz lepiej ode mnie, obruszyła się Celsa. Nie ma o czym gadać, zaoponowała jej nowa przyjaciółka, jesteś mi bardzo potrzebna…

      – Miała najlepsze cycki, jakie w życiu widziałam – podsumowała, opowiadając tę historię Manolowi. – Ale rzuciła mnie i wyszła za polskiego murarza.

      – O rany…

      – No właśnie, ona też to często mówiła.

      Meg zakochała się w Celsie na całego, nawet bardziej niż w Perrym, koledze brata, za którego prawie się wydała.

      – Czasami wolę facetów, a innym razem babeczki. Cóż pocznę? To nie moja wina. Tyle tylko, że Perry tego nie rozumiał.

      – Lepiej było mu o tym nie mówić.

      – No tak, ale… Jestem świrniętą gringą, a nie rozsądnym Hiszpanem.

      A jednak mieli wiele wspólnego, nade wszystko łączył ich fakt, że przez całe dzieciństwo oboje tęsknili za ojcem i matką. Ponadto Meg odkryła w Manolu cenne źródło informacji dotyczących życia, jakie jej hiszpańska kochanka wiodła, nim się poznały. Nowy przyjaciel opowiadał jej o swoim dzieciństwie w wiosce w prowincji León, wilgotnym chłodzie i mgle ponad łupkowymi dachami, do złudzenia podobnymi do tych, które wspominała, spowite nieodmiennie tą samą mokrą i zimną mgłą, pewna dziewczyna wyrosła w zabitej dechami wsi w Orense. Niesprawiedliwość, smutek, bieda, przesycające każdy szczegół historii Celsy, niczym drogowskazy nieuchronnego przeznaczenia uczyniły z Margaret C. Williams zdecydowaną stronniczkę Republiki, jeszcze zanim poznała Manola Arroyo. On uosabiał ten sam los, który jednak potoczył się zupełnie inaczej dzięki światłu możliwości, które wniosła w jego życie Fundacja Sierra Pambley, prowadzona przez nią szkoła w Villablino i rodzina Azcáratów. Historia młodego hiszpańskiego dyplomaty, idealnego produktu Wolnego Instytutu Naukowego, zmieniła sympatię Amerykanki w żarliwą namiętność, która doprowadzić miała do owocnej i bliskiej współpracy zawodowej. Jeszcze bardziej owocna i bliska okazała się ich przyjaźń.

      – To pieprzone miasto nie jest zbyt zabawne, co? – zapytała go kilka dni po zawarciu znajomości, kiedy spotkali się na koktajlu delegacji francuskiej.

      – Nie. To miasto to kurewskie zawracanie dupy. – Wybuchnęła śmiechem, jak zawsze, gdy słyszała jakieś zdanie, które przypominało jej Celsę. – Ale poza tymi imprezami ma też swoje uroki, nie myśl sobie. Jeśli chcesz, mógłbym ci to i owo pokazać.

      – No to bombeczka! Chodźmy.

      Dla obojga nie było wskazane, by Meg publicznie obnosiła się ze swoją sympatią dla Republiki, dlatego nigdy nie przychodzili razem ani nie opuszczali salonu jednocześnie; umawiali się na drinka w którymś z nielicznych nocnych barów, na tyle podłych, że nie zaglądał do nich korpus dyplomatyczny. Tam pili jak dwoje współtowarzyszy broni, gapili się na kobiety, komentowali ich zalety i defekty, a także wymieniali informacje.

      – I ten cholerny faszysta, tłumacz Hegla.

      – Żartujesz!

      – Niech

Скачать книгу