Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 25

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

mu pracę w Lidze Narodów. Żeby przyjąć tę ofertę, Manolo udoskonalił swój francuski, nauczył się niemieckiego i osiągnął pewną biegłość w angielskim. Resztę czasu, jaki pozostawał mu po pracy i nauce języków, poświęcał na studia prawa międzynarodowego. Jego plan był tak wymagający, tak wyczerpujący, że ledwo pozwolił mu cieszyć się Madrytem, zalecać się do dziewcząt, chodzić na zabawy czy do teatru, zawierać przyjaźnie spoza kręgu kolegów z uczelni. Kiedy czasem wybierał się z nimi wieczorem na ulice miasta, kac wydawał mu się dużo łatwiejszy do zniesienia niż pokusa, by znów się zabawić, z jaką budził się nazajutrz. Dlatego bardzo rzadko wychodził. Wspomnienia dzieciństwa skłaniały go do nauki skuteczniej niż jakakolwiek ambicja.

      W Madrycie Manuel Arroyo Benítez zmuszał się, by codziennie przypominać sobie, skąd pochodzi, a jednak gdy wysiadł z pociągu na stacji w Villablino, wszystko wydało mu się inne, kolory żywsze, powietrze świeższe, ludzie weselsi. Hermene stał się tymczasem przedwcześnie postarzałym młodym mężczyzną, dwudziestosiedmioletnim starcem.

      – Och, Manolín, patrzcie no go! – Nim się uściskali, brat złapał go za ramiona, a on poczuł siłę jego rąk, zobaczył wygarbowaną twarz, suchą skórę, pobrużdżoną głębokimi niczym cięcia nożem zmarszczkami. – Prawdziwy pan z ciebie, prawdziwy pan, matko jedyna…

      Padli sobie w objęcia i rozpłakali się jak dwójka dzieciaków, dokładnie na tym samym peronie, gdzie płakali i ściskali się na pożegnanie osiem lat wcześniej. Wzruszenia powtórzyły się na przystanku autobusu, tam spotkali się z Leo, która pracowała jako służąca u dyrektora szkoły, próbując zaoszczędzić niewielką sumę, jakiej brakowało jej na ślub z narzeczonym górnikiem. Nim zdążyli się uspokoić, napłynęła nowa fala łez i uścisków, bo María, już zamężna i w piątym miesiącu ciąży, czekała na nich na rogu, gdzie kierowca zatrzymał pojazd. Tam objęli się wszyscy, jak w czasach, gdy byli dziećmi, i jak dawniej poszli do domu, trzymając się za ręce, dziewczyny w środku, chłopcy po bokach, cała czwórka razem, tarasując ulicę.

      Nie liczył na dużo więcej i dużo więcej nie dostał. Młodsze siostry ucieszyły się na jego widok, ale bracia pozdrowili go chłodno, z oschłością, która zawsze cechowała ich stosunki, choć teraz pojawiło się coś, co zadziałało na korzyść Manolína. Jego wygląd, ubranie, kapelusz, który nosił ze swobodą kogoś, kto używa go na co dzień, stłumiły sekretną radość Juana i Toribia, których matka uznała właśnie za jedynych spadkobierców krów po ojcu; lecz nikomu chyba nie zaprawiły pogrzebu goryczą tak bardzo jak jej samej.

      Gertrudis Benítez do końca życia nie mogła pogodzić się z myślą, że przeklęci ateusze z Madrytu wygrali rozgrywkę. Patrzyła na syna i nie wierzyła własnym oczom, nigdy nie miała zrozumieć, dlaczego ci zamożni państwo zdecydowali się zainwestować swoje wysiłki i pieniądze w pokrzyżowanie jej planów, zaburzenie porządku, który z takim trudem narzuciła małemu światu własnego domu. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Manolo ma jakąś zasługę w swojej transformacji, że był najbystrzejszym z jej dzieci, że Juan czy Toribio zapewne ponieśliby porażkę, gdyby nie była tak głupia i posłała ich do tej samej szkoły, którą ksiądz wybrał dla swojego służącego. Nigdy też nie przyszło jej na myśl, że jej postępowanie nie było sprawiedliwe ani naturalne, bo sama pochodziła z rodziny wielodzietnej i ponosiła konsekwencje tego, że nie przyszła na świat jako dziecko wyczekiwane. Wszystko toczyło się jak zawsze. Obowiązek rodziców sprowadzał się do tego, by doglądać dzieci i je żywić, a z kolei obowiązkiem dzieci było szanować rodziców i słuchać ich we wszystkim. Sympatie, czułości, miłość to zupełnie inne sprawy, wolny wybór każdego ojca i każdej matki. Gertrudis Benítez nie wymyśliła niczego nowego. Ograniczyła się do wprowadzenia w czyn zasad, których nauczyła się w swoim domu rodzinnym: jedne dzieci dziedziczyły, a inne musiały się obejść smakiem, ale tam nikomu nie postało w głowie sprzeciwiać się woli rodziców. Z pokorą przyjęła swój los, nawet gdy wydali ją za mężczyznę, którego nie kochała. Dlatego nie cieszyła się powodzeniem syna marnotrawnego, ministranta, który miał zostać górnikiem, co już samo w sobie oznaczało wielki postęp w zestawieniu z tym, do czego mogli aspirować pasterze krów. Gdy więc nadstawiła policzek, by ją pocałował, zwróciła się do niego jedynie po to, by wstawić się za ulubioną córką.

      – Skoro Leo wychodzi teraz za mąż – powiedziała w drodze na cmentarz – mógłbyś załatwić Tuli posadę służącej u dyrektora szkoły.

      Szedł dalej bez słowa, więc po chwili nacisnęła mocniej:

      – Chyba nie proszę o tak wiele.

      W tym momencie Manolo przypomniał sobie z całą intensywnością owe wykształcone kobiety, które mówiły po francusku i grały na pianinie. Miał ochotę wybuchnąć płaczem, nad sobą i swoją matką, nad matką i rodzeństwem, nad surowością serca wyrosłą na pożywce oschłości, nad oschłością, która rodzi się z nędzy, nad nędzą, która czyni oziębłymi i małodusznymi matki, takie jak jego matka. Choć minęło już wiele lat od dnia, w którym umieściła go w domu don Marcosa, znów tak samo jak wówczas zagryzł wargi i powstrzymał łzy cisnące się do oczu, ale po powrocie z cmentarza postanowił wyjechać z Robles jeszcze tego samego wieczoru i przenocować w gospodzie w Villablino.

      – Wracam z Leo, niech się mama nie martwi, bo porozmawiam z dyrektorem, żeby wezwał Tulę, kiedy zwolni się miejsce. – Matka spojrzała na niego, jakby przeczuwając, że powie coś jeszcze, i nie pomyliła się. – Bo ma mama rację, nie prosi o wiele. Wszystko, co mam, wszystko, co osiągnąłem, zawdzięczam mamie. – Nadstawiła policzek, lecz tym razem syn już jej nie pocałował. – Wszystko. Dlatego, że nigdy mnie mama nie kochała.

      Tego dnia Manuel Arroyo Benítez po raz ostatni widział matkę. Nazajutrz wyjechał do Madrytu, a dwie doby później wyruszył w podróż do Genewy. Spędził w Szwajcarii prawie sześć lat, lecz choć przez cały czas wysyłał pieniądze rodzeństwu, do Hiszpanii wrócił dopiero w grudniu 1936 roku, już z Londynu. Trzy miesiące wcześniej Pablo de Azcárate zrezygnował ze stanowiska w Lidze Narodów, by podjąć pracę w ambasadzie hiszpańskiej w Zjednoczonym Królestwie, dokąd zabrał ze sobą swojego asystenta.

      Manolo zawsze miał wspominać swoje lata w Genewie jako długą, przyjemną i monotonną rekonwalescencję. Tam Monsieur Agoyo zawsze był młodym i obiecującym dyplomatą, czarującym i doskonale wykształconym poliglotą, który miał tylko jeden defekt w oczach małżonek wysokich rangą funkcjonariuszy, które walczyły z nudą, szukając mężów dla swoich córek. Wybaczyły mu brak trzech centymetrów do metra siedemdziesięciu i nieco zbyt kwadratową twarz, z nieodłącznym cieniem zarostu, tak gęstego, że stawiał opór najlepszemu goleniu. Nie przywiązywały również wagi do korpulentnej sylwetki, bez grama tłuszczu, gdyż surowość tych cech równoważyła słodycz brązowych oczu i ujmujący uśmiech, zawsze rozjaśniający mu twarz, jakby ktoś zapalił ukryty wewnątrz płomień. Manolo nie był przystojnym mężczyzną, ale nie brakowało mu pewnej atrakcyjności. W Genewie kręciło się już mnóstwo hiszpańskich konspiratorów, którzy szerzyli pogłoski, że wrogowie Republiki gotują się, by obalić ją za wszelką cenę, a Manolo, na nieszczęście wielu matek polujących na zięciów, był republikaninem i był Hiszpanem. Narodowość uratowała go przed zawziętymi łowami, którym musieli stawiać czoło jego rówieśnicy, i nie przeszkodziła w ciepłym podejmowaniu go na wszelkiego rodzaju koktajlach i rautach, które regularnie wydawano.

      – Jeszcze ci się to znudzi, sam zobaczysz…

      Z początku

Скачать книгу