Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 67

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow

Скачать книгу

pozycję na mapie i wróciliśmy na lotnisko.

      Kiedy w dwa samoloty podlecieliśmy potem do Kałmuków z tyłu i zaczęliśmy podchodzić do lądowania, otworzyli do nas ogień karabinowy pociskami smugowymi.

      Wskazałem pilotowi ręką, by natychmiast nabierał wysokości, bez rozbiegu. W odpowiedzi w taki sam sposób zasygnalizował, że będzie musiał przelecieć nad samym wąwozem. Pełny gaz! – pokazałem.

      Kiedy przelatywaliśmy nad kałmuckimi pozycjami, ostrzeliwali nas z karabinów. Już na lotnisku w skrzydłach samolotu znaleźliśmy kilka dziur po pociskach.

      Po 10 minutach wrócił też drugi samolot, również z przestrzelonymi skrzydłami.

      Skoro z moich prób w miarę pokojowego rozwiązania nic nie wychodziło, a do wieczora daleko, pojechałem do przydzielonego mi pułku NKWD190, załadowałem na ciężarówki pluton moździerzowy, pluton karabinów maszynowych oraz strzelecki. Zamierzałem otoczyć Kałmuków i zmusić do poddania się lub zlikwidować w razie konieczności.

      Teren tam był równinny, mimo że pocięty parowami. Szybko dojechaliśmy na miejsce. Środki ogniowe rozmieściłem z takim wyliczeniem, że jeśli Kałmucy po ostrzale z moździerzy zaczną uciekać z wąwozu wprost pod ogień naszych karabinów maszynowych przy drodze, to z plutonem strzelców (25 os.) wchodzę do wąwozu i zaczynam jego „przeczesywanie”, wyłapując poddające się niedobitki.

      Na lewej flance umieściłem cztery karabiny maszynowe. Nakazałem dowódcy plutonu, by nie otwierał ognia, póki Kałmucy nie zaczną uciekać z wąwozu w step.

      Na moje pytanie, czy rozumie postawione zadanie, dowódca, może 20-letni, zupełnie jeszcze zielony, odpowiedział twierdząco, po czym dodał: „Towarzyszu generale! A przecież mnie mogą zabić!”. Myślałem, że żartuje, i odpowiedziałem równie lekkim tonem: „Pewnie, że mogą!” – i udałem się do plutonu moździerzy.

      Dziwiło mnie, dlaczego Kałmucy, widząc nasze przygotowania ogniowe, do nas nie strzelają.

      Kiedy wszystko było gotowe, rozkazałem ostrzeliwać wąwóz z moździerzy. Kałmucy w odpowiedzi strzelali z karabinów i – co najbardziej nieprzyjemne – pociskami smugowymi. Padliśmy na ziemię.

      Kiedy tak leżysz i słyszysz, jak wokół gwiżdżą i łomocą kule, wrażenie jest oczywiście przykre, ale niezbyt mocne. Nawet nie boisz się, że zginiesz. Zupełnie inne wrażenie sprawia czerwony lub biały punkcik błyskawicznie pędzący w twoją stronę z odległości 200 czy 300 metrów. Momentalnie wciska cię w ziemię. I jeżeli nawet tylko pacnie w grunt niedaleko od ciebie, wrażenie jest mocno nieprzyjemne.

      Krzyknąłem do dowódcy plutonu moździerzy, by zwiększyli tempo ostrzału. Po kilku minutach zobaczyłem, jak Kałmucy zaczęli wybiegać z wąwozu wprost pod nasze karabiny maszynowe. Znaczy to, że poddawać się nie zamierzali.

      Po usłyszeniu serii z karabinów maszynowych zerwałem się z ziemi i mimo świszczących dokoła pocisków smugowych wyrwałem z kabury mauzer i z krzykiem: „Do ataku! Za mną!” rzuciłem się do przodu. Nikt z żołnierzy nie zareagował. Leżeli jak przedtem.

      Krzyczę do dowódcy: „Poderwać pluton do ataku!”. Dowódca wstał, powtórzył komendę. Nikt nawet nie drgnął. Co pozostawało? Zmusić żołnierzy do ataku pod groźbą użycia broni. Nie byliśmy jednak na linii frontu i na taki krok się nie zdecydowałem.

      Odszedłem na bok. Cały się gotowałem. Kto wychowywał i szkolił tych żołnierzy, którzy stchórzyli w trudnej chwili? To mają być te osławione „doborowe” jednostki NKWD?

      Naraz przypomniałem sobie Apołłonowa, zastępcę szefa NKWD do spraw wojskowych, który sam ani razu na froncie nie był, obiema rękami trzymał się wojsk wewnętrznych i nikomu ich nie przekazywał, bo inaczej pozostałby bez własnych oddziałów, a wtedy mogliby go wysłać na front. Mamy więc wyniki takiego „szkolenia i wychowania żołnierza”. Z drugiej strony, był to pojedynczy przypadek, mimo że przykry.

      Wsłuchałem się – nasze karabiny maszynowe milczą. Zapadał zmierzch. Kałmucy bezkarnie wyłazili z wąwozu i znikali w stepie. Wskoczyłem w siodło i popędziłem na lewe skrzydło do stanowisk karabinów maszynowych.

      Zeskoczyłem na ziemię, widzę – żołnierze grupkami stoją bezczynnie przy karabinach maszynowych. „Dlaczego nie strzelacie?”. – „Dowódcę zabiło”. Patrzę – rzeczywiście leży nieżywy. „Gdzie go trafiło?” – dopytuję się. „W kolano”. Dziwne! „A gdzie jeszcze?”. – „Nigdzie”.

      Podchodzę. Rozrywam nogawkę i widzę, że pocisk rozwalił mu rzepkę kolanową. Przy takim zranieniu człowiek mógłby okuleć, w najgorszym przypadku, ale nie umrzeć. Czyżby zmarł ze strachu?

      Jednym słowem, zawaliliśmy operację. Kałmucy w ciemnościach uciekli w step.

      Następnego dnia nakazałem przeprowadzenie sekcji zwłok dowódcy plutonu. Wieczorem pułkowy lekarz zameldował, że śmierć nastąpiła wskutek niewydolności serca. Jasne. Młody, nieostrzelany żołnierz, krańcowo lękliwy i niepewny siebie, nastawił się, że zginie, i po lekkim zranieniu zmarł z szoku. Morał – musisz być mężny, mieć silną wolę, musisz radzić sobie w trudnych sytuacjach.

      Długo jeszcze musieliśmy potem walczyć z Kałmukami, którzy dzielili się na grupy po 5–7 osób i wymykali obławom. Wielu przebrało się w cywilne ciuchy i walczyło w miasteczkach i osiedlach. Miejscowa ludność kałmucka ich nie wydawała.

      Wkrótce otrzymałem polecenie powrotu do Moskwy.

      Niebawem wyszło postanowienie GKO o wysiedleniu wszystkich Kałmuków do oddalonych regionów ZSRR za ich antysowiecką działalność na tyłach Armii Czerwonej. Zadanie to powierzono mnie191.

      Zebrałem w komitecie obwodowym całe kierownictwo partyjne i otworzyłem dyskusję na temat jak najlepszej realizacji powierzonego zadania. Dyskusja przebiegała spokojnie. Kałmucy rozumieli swoją winę za niewłaściwe prowadzenie pracy patriotyczno-wychowawczej wśród swoich rodaków, co w końcu doprowadziło do antysowieckich zachowań.

      Komitet rozesłał odpowiednie instrukcje do instancji powiatowych oraz gminnych, by przygotować ludność do ewakuacji, i muszę powiedzieć, że sam proces wywózki przebiegł bez specjalnych zakłóceń.

      W kilku przypadkach nie obeszło się bez wzajemnych pretensji – z jednej kolumny samochodowej z Kałmukami wyrzucono na pobocze dziecko. Kiedy podjechaliśmy, półtoraroczny maluch już nie żył.

      Z innego wozu wyleciała Kałmuczka. Złamała nogę. Coś krzyczała w swoim języku. Przesadziliśmy ją do innego pojazdu.

      Po wykonaniu zadania wróciłem do stolicy.

      Operacja „Soczewica”

      Na Kaukazie północnym Sierow przebywał wielokrotnie, co dokładnie opisał w rozdziale piątym. Na jesieni 1942 roku miał możliwość przekonać się o istnieniu ekstremistycznego antysowieckiego podziemia w Czeczeno-Inguszetii. Jak potrafią walczyć bojownicy czeczeńscy, wiemy z najnowszej historii.

      Statystyka

Скачать книгу


<p>190</p>

3. zmechanizowany pułk piechoty NKWD, który przedtem brał udział w wysiedlaniu Karaczajewców. W operacjach deportacyjnych uczestniczyło prawie 3 tys. oficerów – enkawudzistów.

<p>191</p>

Operacja „Ułusy” bazowała na decyzji nie GKO, lecz Rady Komisarzy Ludowych nr 1432-425 z dnia 28 grudnia 1943 r. „O wysiedleniu Kałmuków zamieszkujących Kałmucką ASSR do regionu ałtajskiego i krasnojarskiego, obwodów omskiego i nowosybirskiego”.