Neverland. Maxime Chattam
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 19
– Nic się nie stało – zawołał Johnny.
Piotr, zielony ze strachu, mocno ściągał wodze.
Lily była już z przodu i właśnie sprawdzała wodę, szukając najlepszego przejścia. Siedząc na grzbiecie Likana, pokazywała Piotrowi, gdzie ma przejechać wozem.
Likan był jednym z największych psów, jakie widziano od czasu Burzy, a i tak woda sięgała mu do kolan. Prąd napierał na silne zwierzę, które szło niestrudzenie dalej. Wóz podskakiwał na pęknięciach i garbach, ale jechał. Likan skakał po resztkach betonowej konstrukcji. Matt zamykał pochód. Czujnie wpatrywał się w brunatną wodę oraz cienie, które się w niej pojawiały.
Po pokonaniu dziesięciu metrów musieli jednak zawrócić i pójść równoległym przejściem, ponieważ most rozpadł się na zbyt wiele kawałków, aby mogły po nich stąpać końskie kopyta i przejechać koła. Szli do przodu powoli, lecz pewnie, zanurzeni na pół metra w tym coraz ciemniejszym bulionie.
Matt nie czuł się za pewnie. Teraz, kiedy otaczała go woda, zdał sobie sprawę, jaki jest bezbronny. Co innego patrzeć na rzekę z brzegu, a co innego pokonywać ją, nie wiedząc, co czai się w ciemnej wodzie.
W połowie drogi wóz się zaklinował i Matt skoczył, żeby go popchnąć. Woda była zimna, sięgała do połowy uda, a prąd starał się przesunąć Matta bardziej w prawo, tam gdzie nie było już ruin, tam gdzie nikt jeszcze nie postawił stopy. Zaparł się o twardą powierzchnię, którą wymacał butem, i z całych sił uniósł tył wozu. Pojazd przesunął się o dobry metr i chłopak mało nie wpadł do wody, ale chwycił się Kudłatej, która skoczyła mu na pomoc.
Ledwie zaprzęg ruszył dalej, a już znowu się zaklinował.
– Co zrobimy, jeśli już tak zostanie? – zaniepokoił się Johnny.
Nikt nie miał czasu odpowiedzieć młodemu Piotrusiowi, wszyscy martwili się tym, że nie dotrą do drugiego brzegu.
Matt raz jeszcze chwycił wóz i podziwiany przez towarzyszy wykorzystał swoje przeobrażenie siły. Ale kiedy uwolnił wóz z koleiny, poczuł dziwny ruch wokół łydek. Wóz ruszył. Potem nagle zatrzymał się, jakby pod wpływem jakiejś siły.
Coś prześlizgiwało się między jego nogami. Był tego pewien. A kiedy znów spróbował oswobodzić koła, poczuł, że coś pcha wóz w przeciwną stronę. To nie betonowy blok klinował koła, tylko coś żywego.
– Tu jest jakaś bestia! – wrzasnął, odskakując do tyłu. – To ona trzyma koła!
Zastanawiał się, czy wyjąć miecz. W wodzie pewnie okazałby się nieskuteczny, a nawet stanowiłby utrudnienie.
– Co za bestia? – zaniepokoił się Johnny.
– Nie wiem, na pewno silna.
– Bestia? – powtórzył młody chłopak. – Nie podoba mi się to. Piotrze, chcesz wsiąść razem ze mną na Muta? Zostawimy wóz!
– Mowy nie ma! Jest na nim cały nasz sprzęt, żywność oraz wszystko, co zebraliśmy na plaży!
– Johnny ma rację – nie ustępowała Lily. – To nie jest dobry moment, by przywiązywać się do przedmiotów. Zabieramy jedzenie, resztą nie ma się co przejmować!
Nim jeszcze Piotr zdążył podjąć decyzję, gwałtowny wstrząs zachwiał wozem i o mało go nie przewrócił.
Matt czuł wokół siebie jakieś ruchy. Kudłata warczała, obserwując wodę przed sobą. Potem cały pojazd zaczął przesuwać się w bok, jakby zasysany przez nurt rzeki. Johnny krzyknął i Lily cofnęła Likana, który stał zjeżony. Zdenerwowany Piotr rozglądał się wokół, starając się zrozumieć, co go atakuje.
Nie zastanawiając się dłużej, Matt złapał za koło, które przesuwało się przed nim, i próbował je zatrzymać. Napiął wszystkie mięśnie. Prawa stopa znalazła twarde oparcie, więc zaczął ciągnąć wóz do siebie. Jego przeobrażenie siły znacznie wzrosło i zaraz uwolnił Piotra i konie.
Nagle woda podniosła się z boku pojazdu i jakby trzymało ją pół tuzina przezroczystych małych dłoni, uczepiła się drabiny wozu, po czym pociągnęła z całej siły.
– Elementarny! – wrzasnęła Lily.
Nie wiedząc, o co chodzi, Matt zebrał wszystkie siły, by walczyć z wodnymi rękoma, które się przed nim pojawiły. Potem kątem oka zobaczył falę płynącą pod prąd i zbliżającą się do nich. Nim zdążył zareagować, silna dłoń chwyciła go za udo i pociągnęła tak mocno, że upadł na wznak. Błyskawicznie chwycił szprychę koła, nim zdążył go porwać prąd. Próbował wydostać się na powierzchnię, ale to coś mu przeszkadzało. Kilka razy uderzył pięścią w tę dziwną materię. Jakby woda stała się bardziej gęsta i zimniejsza. Jego dłoń zanurzyła się, po czym została odepchnięta, a Matt odniósł wrażenie, że uderzył w grube, galaretowate włókno. Ucisk nagle osłabł, co pozwoliło mu wystawić głowę i złapać oddech, lecz już po chwili coś go chwyciło, tym razem za nadgarstek, i znowu wciągało pod wodę.
Chłopak walczył z ogromną zaciętością. Uderzał na wszystkie strony, lecz za każdym razem, gdy istota puszczała, pozwalając mu zaczerpnąć powietrza, po chwili ponownie wciągała go w głębinę. Matt zaczynał się dusić. Nie mógł dobyć miecza, a przede wszystkim nie chciał wypuścić szprychy, bo gdyby to zrobił, nurt by go porwał. Nagle udało mu się wyrwać z okrutnego uścisku i wystawił głowę z wody, by odetchnąć pełną piersią.
Wtedy zobaczył pędzące w jego stronę fale.
Kudłata skoczyła do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony. Natychmiast odpowiedziała na to fala tak szybka, że nie mogła być naturalna. Uderzyła psa w bok i przewróciła. Matt nie miał czasu, by zareagować. Obok niego pojawił się wir obracający się z szaloną prędkością. Minitornado rzuciło się w jego stronę i Matt zrozumiał, że porwie go, jeśli się o niego otrze.
Wdrapał się na wóz i zerwał linę podtrzymującą jedną z beczek, którą podniósł bez trudu. Baryłka ważyła ponad dziewięćdziesiąt kilogramów i wszyscy Piotrusie osłupieli, oglądając to nieprawdopodobne widowisko. Matt rzucił beczkę z wściekłością na kierujące się w jego stronę tornado. Sam się nie mógł nadziwić swojemu przeobrażeniu.
Beczka uderzyła w spieniony wir, została zgnieciona, ale tornado minęło tak samo szybko, jak nadeszło.
Kudłata skowyczała, niesiona prądem.
Matt