Neverland. Maxime Chattam
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 21
– Och, Elementarny to dopiero początek! Kiedy jest już ukształtowany, to co innego!
– Chcesz powiedzieć, że to, z czym walczyliśmy, to swego rodzaju…
– Tak, dziecko. Kiedy Elementarny staje się dorosły, zyskuje swoją końcową masę i staje się czymś najsilniejszym na planecie!
Zimny dreszcz przebiegł Mattowi po plecach. Nie wiedział, czy to z powodu działania wyobraźni, czy przymusowej kąpieli. Mokre ubrania kleiły się do ciała. Śpieszno mu było znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Opuścili wreszcie miasto, nic ich nie zaatakowało, nawet nie zauważyli najmniejszego zagrożenia. I kiedy przecinali trasę Ozyjczyków, chociaż nie było to rozważne, Piotr zdecydował się pojechać nią pięć kilometrów, aby nadrobić drogi, zanim znowu odbiją na wschód i ruszą ledwie widoczną ścieżką.
Słońce zaszło już jakiś czas temu, zabierając ze sobą swój karminowy tren. Zbladły ostatnie światła dnia i zaczęły lśnić gwiazdy.
Kiedy od imperatorskiej drogi dzielił ich ponad kilometr, Piotr zdecydował, że zatrzymują się na noc, i każdy przyjął tę wiadomość z ulgą. Matt przebrał się, a mokre ubrania powiesił z tyłu wozu. Następnie wrócił do towarzyszy, aby zjeść puszkę ravioli.
– Mam dość zimnego jedzenia! – zrzędził Johnny.
W zamyśleniu wpatrywał się w swoją rękę, budziła w nim podziw i zarazem niepokój. Tymczasem towarzysze przyglądali mu się niemal z fascynacją.
– Może to ogień sprowadził śmierć na Pitera i jego ludzi – przypomniała Lily. – Nie możemy podjąć takiego ryzyka. Zbyt wielu nieprzyjaciół wszędzie czyha.
– Wiem, ale i tak mam dość. Tak tylko gadam. Czasem, jak człowiek się poskarży, robi mu się trochę lżej.
Nikt temu nie zaprzeczył. Jedli w milczeniu, zmęczeni i nadal wstrząśnięci epizodem na moście.
W końcu Matt podszedł do Johnny’ego. Już od jakiegoś czasu nurtowało go jedno pytanie.
– O czym myślałeś, ciskając takie płomienie?
– O tym, co mi powiedziałeś. O wszystkich lękach, frustracjach. Skoncentrowałem się, jakbym chciał czubkami palców wytworzyć iskrę, tyle że myślałem wtedy o lawinie płomieni. No i że wysyłam je nie końcem kciuka, ale całą powierzchnią dłoni! I widziałeś? Były olbrzymie!
Matt przytaknął. Nigdy nie był świadkiem takiego postępu. Według jego informacji żadnemu Piotrusiowi nie udało się za jednym zamachem tak rozwinąć swojej mocy.
Nie bez pomocy Amber.
Chyba że…
– Mogę cię o coś zapytać? – nalegał.
– No tak, ale chyba właśnie to robisz?
Ten Johnny zdecydowanie ma dużo zdrowego rozsądku.
– Nie masz przy sobie czegoś specjalnego? Mam na myśli w swoich rzeczach.
– To znaczy?
– Na przykład… skararmeuszy?
Twarz Johnny’ego zapłonęła.
– Skąd wiesz? Zebrałem je któregoś dnia.
To wszystko wyjaśniało.
– Pokaż!
Johnny poszedł szybko po jeden ze swoich płóciennych worków leżących u stóp Muta. Wyjął z niego zamknięty słój z przezroczystego plastiku, świecący na czerwono i niebiesko. W środku tłoczyły się dziesiątki skararmeuszy.
– Myślisz, że nie powinienem ich tak trzymać? Cierpią?
– Widziałem, jak całymi tygodniami były zamknięte, a kiedy tylko położono je na trawie, natychmiast ruszały! Więc sądzę, że nie jest im źle. Raczej można powiedzieć, że śpią.
– Dlaczego interesujesz się nimi i Johnnym? – zapytał Piotr.
– Ponieważ żaden Piotruś nie jest w stanie wydobyć z siebie tyle mocy bez ciężkiego treningu! Nie bez uciekania się do sztuczek. Chyba że ma w pobliżu skararmeusze. One pobudzają przeobrażenie jak witaminy o wielkiej mocy. Chciałem zrozumieć, jak Johnny zdołał wytworzyć takie niesamowite płomienie.
– Więc to nie ja? – Młody Piotruś się nadąsał.
Matt zmierzwił mu dłonią włosy.
– Ależ tak, ty. I to, co zrobiłeś, było niesamowite, nawet jeśli pomogły w tym skararmeusze. Przysięgam. Gdyby była tu Amber…
Matt z trudem przełknął ślinę.
– Amber to twoja dziewczyna?
Matt skinął potakująco głową.
– Tęsknisz za nią, co?
– Tak.
– Ja tęsknię za domem.
Piotr wstał, by dać przyjacielskiego prztyczka grupowemu beniaminkowi.
– Dobrze się składa, bo wracamy! – rzucił przesadnie wesołym tonem. – Dalej, kładźmy się, jutro ruszamy w dalszą drogę, a nie czeka nas zabawa.
– Jak nas odnajdzie Edo? – zapytał Matt.
– Dopóki nie pokonamy wybuchowych wzgórz, to go nie zobaczymy. Potem wjedziemy na dawną ścieżkę, a tam za dwa–trzy dni odnajdzie nas Pionier.
– Wybuchowe wzgórza? – powtórzył Matt.
– Tak. I nie bez powodu tak się nazywają. Gęsty las porasta ich zbocza. Dzień i noc słychać tam wybuchy, a czasami nawet można je zobaczyć. Cały czas słychać eksplozje. Wszędzie.
– Oj, tak! – potwierdził Johnny. – I jest niebezpiecznie! Czasami wybucha zupełnie przed nami!
– Bez powodu? – zdziwił się Matt.
Lily pospieszyła z wyjaśnieniem:
– Sądzę, że kiedyś, w epoce naszego poprzedniego życia, to ziemia ucierpiała na skutek wieloletnich wojen. Możliwe, że podczas pierwszej wojny światowej, może także w trakcie drugiej. Spadły na nią miliony pocisków artyleryjskich i karabinowych, bomb oraz granatów. I wiele z nich nigdy nie wybuchło. Teraz ziemia wymiotuje nimi, wyrzucając jedne po drugich. Trochę tak, jakby wypluwała z siebie ludzką truciznę. Ziemia się oczyszcza.
– Musimy przejść tamtędy?
– Obejście zajęłoby nam co najmniej dziesięć dni! – powiedział Piotr. – Ponadto