W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń страница 8
Wobec takiego obrotu sprawy próbowano wmanewrować go w przekroczenie obrony koniecznej. Legierski odmówił dobrowolnego poddania się karze, a w sądzie wynajęty przez Podżorskiego adwokat w mig rozprawił się z aktem oskarżenia. Przed podjęciem pracy u Gojnego Jan Legierski był żołnierzem. Dwukrotnie uczestniczył w misjach w Afganistanie, został odznaczony i okrzyknięty bohaterem. Adwokat nie musiał długo się rozwodzić nad skutkami wojennych przeżyć, o tym, jaki wpływ na zachowanie byłego żołnierza mógł mieć widok pijanego mężczyzny bezpardonowo atakującego bezbronną kobietę. Koal wyszedł z budynku sądu jako wolny człowiek.
I znów Benita nie mogła nie przyznać, iż całym sercem jest po stronie mężczyzny uważanego za przestępcę. Myśląc o tym, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już po dziewiątej. Odkrywanie przeszłości Podżorskiego zaabsorbowało ją do tego stopnia, że nie zauważyła upływu czasu. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Wyłączywszy komputer, wyprostowała zgarbione plecy, starając się zignorować ból mięśni zastygłych od siedzenia w niewygodnej pozycji.
– Starzejesz się, Herrera – oznajmiła głośno, wkładając ręce w rękawy żakietu. – Jeszcze parę lat, a będziesz chodzić z laseczką i z bólu stawów wróżyć zmianę pogody!
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, za oknami błysnęło. Potem rozległ się huk grzmotu i prawie jednocześnie o parapet zaczęły bębnić krople deszczu. Wydobyła z biurka parasolkę, z niechęcią myśląc o czekającej ją jeździe w trakcie burzy. Mieszkała w Ustroniu na Manhatanie, odległość nie była więc bardzo duża, ale nie było to również bliskie sąsiedztwo Cieszyna. W ogóle nie lubiła prowadzić w nocy, a już szczególnie podczas deszczu, kiedy to miała wrażenie, że światła innych samochodów, odbijając się od lśniącej nawierzchni, atakują ją, wbijając się w oczy i sięgając mózgu. Zawsze po takiej jeździe odczuwała długotrwały, intensywny ból głowy i mdłości.
Wyczytała kiedyś w jakimś piśmie, że jest to rodzaj schorzenia i ma nawet swoją nazwę, ale podczas rzadkich wizyt u lekarza nigdy o tym nie wspomniała. Nie sądziła, by od samego zdiagnozowania ból minął, a zawsze brakowało jej cierpliwości, by przeprowadzić kurację do końca. Jeśli już zdarzyło jej się niedomagać, spokojnie czekała, aż choroba przejdzie samoistnie. Samo wlazło, samo wylezie, mawiała, a gdy nie wyłaziło, niechętnie szła do lekarza, wykupywała lekarstwa i nawet przez kilka dni je zażywała. Po uzyskaniu jakiej takiej poprawy natychmiast rzucała medykamenty w kąt.
Istniał jeszcze jeden powód, dla którego przed nikim nie przyznawała się do swej dolegliwości. Nie była pewna, czy tego rodzaju schorzenie nie zdyskwalifikowałoby jej jako policjantki.
Zgodnie z przewidywaniami jazda ją wykończyła. Nie miała już siły, by wstąpić do sklepu i kupić coś do jedzenia, wolała udać się prosto do domu. Dopiero stojąc przed pustą lodówką, uświadomiła sobie, że ostatni raz robiła zakupy spożywcze ponad tydzień temu. Z obrzydzeniem przyjrzała się nadpleśniałym plastrom sera i obwąchała obślizgłą kiełbasę. Kawałek zeschniętego chleba, leżący w pojemniku na pieczywo, także nie wyglądał zachęcająco. Poza tymi produktami niczym więcej nie dysponowała. Sklęła się za tę niefrasobliwość i wyrzuciła wszystko do kubła. Mdliło ją z głodu. Uprzytomniła sobie, iż jej ostatnim posiłkiem była zapiekanka, zjedzona poprzedniego dnia koło południa. Nic dziwnego, że ból głowy dokuczał jej mocniej niż zazwyczaj.
Zaparzywszy herbatę, chcąc oszukać pusty żołądek, mocno ją posłodziła. To był błąd. Od dawna nie używała cukru i teraz obrzydliwie słodki smak wywołał tak gwałtowny odruch wymiotny, iż ledwo zdążyła dobiec do łazienki. Torsje wyczerpały ją do tego stopnia, że miała siłę jedynie dowlec się do łóżka. Padła jak ścięta, zapadając natychmiast w ciężki, kamienny sen.
Obudził ją jakiś natrętny, powtarzający się dźwięk. Półprzytomna nakryła głowę poduszką, lecz ten dalej wwiercał się w uszy. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że to sygnał telefonu. Zerwała się z łóżka, stwierdzając przy tym ze zdziwieniem, iż spała w ubraniu. Telefon umilkł. Rozejrzała się, chcąc go zlokalizować, i wówczas znów zadzwonił. Dźwięk dochodził z przedpokoju. No tak, po przyjściu rzuciła tam torebkę. Złapała ją i, nie mogąc doszukać się komórki, wywaliła zawartość na łóżko.
– Herrera, słucham – powiedziała, z trudem łapiąc oddech.
– Czemu dyszysz jak zboczeniec telefoniczny? – usłyszała głos Szota. – Może w czymś przeszkodziłem?
– W spaniu! – warknęła, ledwo dobywając głos z potwornie wyschniętego gardła. – Czego budzisz ludzi? Coś się stało?
– W zasadzie nic, oprócz tego, że jest po ósmej…
– Co?! – Spojrzała na zegarek i z niedowierzaniem wpatrzyła się w położenie wskazówek. – Jasna cholera, zaspałam!
– Zdarza się po upojnej nocy – zauważył Michał. – Przyjedziesz do pracy czy raczej masz zamiar kontynuować te zajęcia?
– Jeszcze jedna podobna odzywka, a będziesz miał dyżur w każdy weekend do końca roku! – zagroziła, starając się, by jej głos brzmiał gniewnie. Nic z tego nie wyszło, bo nie wytrzymała i ostatnie słowa wymówiła, nie panując już nad wesołością. – Słuchaj, muszę się trochę ogarnąć. Przyjadę za godzinę, jakby kto pytał. I kupcie mi coś do żarcia, błagam!
– Spoko, nie musisz się spieszyć, wszystko pod kontrolą. Było tak ostro, że nie miałaś czasu zjeść? Że też mi się coś takiego nie przytrafia!
– Spadaj!
Rozłączyła się i pobiegła do łazienki, zrzucając po drodze przepocone, zmięte ubranie. Nie traciła czasu na podnoszenie poszczególnych części garderoby, na to przyjdzie kolej po powrocie do domu. Prysznic przywrócił jej siły i jasność myśli. To drugie w zasadzie wróciło wcześniej, w chwili gdy uświadomiła sobie, iż niebacznie zamoczyła włosy.
– Szlag by to trafił! – warknęła. – Godzina minie, zanim wysuszę tę cholerną grzywę!
Koniec końców do pracy przyjechała grubo po dziesiątej. Wpadła z impetem do pokoju i ze zdziwieniem skonstatowała, że oprócz Szota jest tam również Forman. Siedział przy jej biurku, z zapałem tłumacząc coś młodszemu koledze.
– Cześć – odezwała się od drzwi. – Coś się stało? – spytała, widząc, że w ogóle nie zwrócili uwagi na jej wejście. Dopiero teraz odwrócili się w jej stronę.
– Witamy śpiącą królewnę. – Rysiek wstał z jej krzesła i skłonił się z rewerencją. – Czyżby ten długi sen był skutkiem zarwanej nocy w związku z wizytą u Podżorskiego?
– Pudło, do niego jadę dopiero dzisiaj. Wczoraj siedziałam do późna, bo chciałam czegoś się o nim dowiedzieć przed rozmową. A potem przez tę cholerną burzę była bardzo zła widoczność na drodze…
– I zanim dojechałaś do domu, byłaś już tak zmęczona, że nie wstąpiłaś do sklepu, żeby kupić sobie coś do jedzenia – dokończył