Miasto luster. Justin Cronin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 36

Miasto luster - Justin Cronin

Скачать книгу

miejsce dla barykady szpikulców, które wyrosły z krwawiących dziąseł.

      To było upiorne. I piękne.

      Rozchyliła powieki. Patrzyła na mnie przez długą chwilę. Jakiż tragizm wyzierał z jej oczu! Każdy z nas jest bohaterem własnej opowieści; tak oto nadajemy sens naszemu życiu. Ale kobieta, która była pielęgniarką Duff – pocieszycielka chorych i cierpiących, kolekcjonerka narzut i maselnic, amatorka koktajli Mai Tai, Margarita i Bahama Mama, córka, siostra, marzycielka, uzdrowicielka, stara panna – stała się dla siebie nieznana. Teraz była częścią mnie, przedłużeniem mojej woli. Gdybym chciał, mógłbym jej kazać podskakiwać na jednej nodze i grać na wyimaginowanym ukulele.

      – Nie musisz się bać – powiedziałem, ujmując jej dłoń. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

      Znowu wziąłem ją w ramiona. Miałem tak wielką siłę, że jej ciężkie ciało wydawało się lekkie jak piórko. Wróciło do mnie wspomnienie… Już kiedyś niosłem w ten sposób kobietę. Choć okoliczności były zupełnie inne, ona też wydawała się prawie nieważka. Wspomnienie zbudziło we mnie czułość tak przytłaczającą, że przez chwilę wątpiłem w swoje poczynania. Musiałem jednak dowiedzieć się wielu rzeczy i obowiązek, jaki miałem do wypełnienia, w pewien sposób był przysługą dla pielęgniarki Duff.

      Zaniosłem ją do łazienki i przez chwilę trzymałem nad wanną. Kierowana wciąż żywą kobiecą intuicją, zarzuciła mi ręce na szyję. Z pewnością spostrzegła wodę, na co zresztą liczyłem. Głęboko spojrzałem jej w oczy, wypromieniowując myśli pokrzepienia. Miała do mnie absolutne zaufanie. Kim dla niej byłem? Ojcem? Kochankiem? Zbawicielem? Bogiem?

      Czar prysł w chwili, gdy jej ciało zetknęło się z wodą. Zaczęła się dziko miotać, próbując się uwolnić. Ale jej siła nie mogła się równać z moją. Nacisnąłem ramiona pielęgniarki Duff i jej twarz gargulca znalazła się pod powierzchnią. Przebiegła mnie fala jej paniki i dezorientacji. Co za zdrada! Jakie niepojęte oszustwo! Inni błagaliby o litość, jednak jej uczucia tylko wzmocniły moją determinację. Poczułem, że bierze pierwszy oddech, zasysając wodę. Drgnęła, jakby dostała czkawki. Zaczerpnęła drugi, potem trzeci haust, wypełniając płuca. Wstrząsnął nią ostatni agonalny spazm i odeszła.

      Cofnąłem się. Pierwszy test zaliczony, teraz pora na drugi. Czekałem na przywrócenie ludzkiej postaci, odliczając sekundy. Kiedy po dłuższym czasie nic się nie stało, wyciągnąłem ją z wody i ułożyłem twarzą w dół na posadzce, licząc, że może to przyśpieszy proces. Ale mijały kolejne minuty i w końcu byłem zmuszony przyznać, że zmiana nie nastąpi. Pielęgniarka Duff na zawsze rozstała się z życiem.

      Wróciłem do sypialni i usiadłem na łóżku, żeby rozważyć sytuację. Doszedłem do wniosku, że przemiana, która we mnie zaszła w następstwie utonięcia, była jedyna w swoim rodzaju, że moi potomkowie nie posiadają tego daru zmartwychwstania. Nie potrafiłem jednak wyjaśnić dlaczego – dlaczego ja żyję i wyglądam niemal zupełnie jak człowiek, którym kiedyś byłem, podczas gdy ona leży martwa na podłodze łazienki niczym wyrzucony na brzeg potwór morski. Czy jako alfa, oryginał, Zero, byłem po prostu odporniejszą wersją naszego gatunku? A może różnica wynikała nie z ciała, lecz z umysłu? Z tego, że ja chciałem żyć, a ona nie? Zastanowiłem się nad swoimi emocjami. W zasadzie nie miałem żadnych. Utopiłem w wannie niewinną kobietę, a moje uczucia były całkowicie bezbarwne. W chwili gdy ukąsiłem jej miękką szyję i pociągnąłem pierwszy, słodki jak cukierek łyczek, przestała istnieć jako odrębny byt, stała się swego rodzaju wyrostkiem, przedłużeniem mnie. Z moralnego punktu widzenia zabicie jej wydawało się nie bardziej znaczące niż przycięcie paznokcia. Więc może na tym polegała różnica. Pod tym względem, który naprawdę się liczył, pielęgniarka Duff już była martwa, kiedy wrzuciłem ją do wody.

      Tymczasem w mojej głowie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Światło w pokoju się zmieniało, nadciągał świt, moja nemezis. Śpiesznie przeszedłem przez dom, zaciągając zasłony i opuszczając rolety; zamknąłem drzwi od frontu i na tyłach domu. Przez następne dwanaście godzin nigdzie nie pójdę.

▪ ▪ ▪

      Zbudziłem się w rozkosznej ciemności, wypoczęty po najbardziej odświeżającym śnie bez marzeń sennych, jaki dopiero teraz poznałem. Nie przeszkodziło mi pukanie do drzwi; nikt jeszcze nie zauważył, że pielęgniarka Duff zeszła z tego świata, chociaż z pewnością ktoś w końcu to odkryje. Szybko poczyniłem przygotowania. Na amerykańskich bocznych drogach nawet wampir, a zwłaszcza taki, który nie chce zwrócić na siebie uwagi, potrzebuje pieniędzy, żeby przetrwać. W słoju na ciasteczka mającym kształt kota znalazłem dwa tysiące trzysta dolarów w miękkich banknotach, więcej niż trzeba, i rewolwer, którego żadna osoba w dziejach tej planety nie potrzebowała mniej niż ja.

      Planowałem zygzakiem posuwać się na wschód, unikając autostrad. Podróż miała mi zająć pięć, może sześć nocy. Uznałem, że podniszczona corolla pielęgniarki Duff, zaśmiecona papierkami po cukierkach, puszkami po napojach i bezwartościowymi zdrapkami, na jakiś czas wystarczy, ale niebawem będę ją musiał porzucić; ktoś zwietrzy martwego demona w łazience i zorientuje się, że zniknął samochód. Poza tym czułem się – i wyglądałem – niedorzecznie w za dużym na mnie dresie i japonkach, więc uznałem, że muszę zdobyć bardziej odpowiedni kostium.

      Osiem godzin później, na południu Missouri, zapoczątkowałem schemat, który miał rządzić moim życiem przez czas nieokreślony. Każdy poranek witał mnie w tanim motelu, bezpiecznie ulokowanego za oklejonymi tekturą szybami i zaciągniętymi zasłonami, z zawieszką NIE PRZESZKADZAĆ na klamce. Gdy zapadała noc, wyruszałem w dalszą drogę i zatrzymywałem się dopiero jakąś godzinę przed brzaskiem. W Carbondale w Illinois postanowiłem pozbyć się corolli. Byłem już bardzo głodny. Po zmroku ulokowałem się w zaparkowanym przy hotelu samochodzie, skąd mogłem obserwować wchodzących i wychodzących gości, żeby wytypować odpowiedniego dawcę pożywienia, ubrań i transportu. Mężczyzna, którego wybrałem, był mniej więcej mojego wzrostu i wagi, a poza tym – co było mi na rękę – wyglądał na pijanego. Gdy wszedł do swojego pokoju, wepchnąłem się za nim i schludnie go zabiłem, zanim zdążył wydać z siebie coś więcej prócz pijackiego skowytu – smakował nikotyną i tanią whiskey. Owinąłem ciało w zasłonę prysznicową, żeby ukryć smród rozkładu, zapakowałem go do szafy, poczęstowałem się zawartością jego portfela i walizki (trampki, sportowe nylonowe koszulki w ohydną kratkę, sześć par slipów i bokserki z napisem CMOKNIJ MNIE, JESTEM IRLANDCZYKIEM na wysokości krocza), po czym zwiałem w jego wypasionym, całkowicie amerykańskim sedanie. Wizytówki z portfela mężczyzny świadczyły o tym, że był regionalnym dyrektorem handlowym producenta klimatyzacji przemysłowej. Równie dobrze ja mogłem być kimś takim.

      W ten sposób przemierzałem wielkie nudne połacie amerykańskiego Środkowego Zachodu. Gdy przemykały noce i kilometry, hipnoza autostradowa rzucała mój umysł w przeszłość. Rozmyślałem o dawno zmarłych rodzicach i miasteczku, w którym się wychowałem – sobowtórze wielu anonimowych osad, przez które teraz ja, Król Zniszczenia, przemykałem niepostrzeżenie – jedynie para reflektorów dryfujących w mroku. Myślałem o ludziach, których znałem, o przyjaciołach, których zyskałem, o kobietach, z którymi sypiałem. Myślałem o stole, na którym stały kwiaty i kryształowe kieliszki i od którego roztaczał się widok na morze; i myślałem też o nocy – smutnej pięknej nocy – kiedy w prószącym śniegu niosłem moją ukochaną do domu. Myślałem o wszystkich tych rzeczach i o wielu innych, ale przede wszystkim o Liz.

Скачать книгу