Miasto luster. Justin Cronin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 37

Miasto luster - Justin Cronin

Скачать книгу

Usiadłem przy barze i zamówiłem szkocką, nie zamierzając jej wypijać, ale stwierdziłem, że jednak chcę to zrobić. Co bardziej interesujące, alkohol nie wywołał żadnych niepożądanych skutków. Wrażenie było rozkoszne; po moim podniebieniu tańczyły najsubtelniejsze smaki. Przy trzecim drinku uświadomiłem sobie, że nie jestem ani trochę wstawiony i potwornie chce mi się sikać. W toalecie moje ciało wyzwoliło tak potężny strumień, że pisuar zadzwonił jak perkusja. To też sprawiło mi wielką satysfakcję; zdawało się, że nie ma cielesnej przyjemności, która nie zostałaby we mnie stukrotnie zwiększona.

      Ale prawdziwym obiektem mojej uwagi był telewizor nad barem. Trwał mecz Jankesów. Zaczekałem na ostatni rzut, po czym zapytałem barmana, czy mógłby przełączyć na CNN.

      Nie musiałem długo czekać. Seria morderstw w Kolorado, takie słowa widniały na pasku informacyjnym u dołu ekranu. Szaleństwo się rozprzestrzeniało, doniesienia napływały z różnych miejsc w całym stanie: rodziny zamordowane w łóżkach, miasteczka bez jednej żywej duszy, klienci przydrożnej restauracji wypatroszeni jak pstrągi; lecz byli też tacy, którzy przeżyli – pokąsani, a jednak żywi. „Tylko na mnie spojrzało. Nie było człowiekiem. Wydzielało jakiś blask”. Bredzenie spowodowane przez szok czy coś więcej? Nikt jeszcze tego nie wie, ale to moje dzieło. Zgodnie z moimi instrukcjami, na każdych dziewięciu zabitych przypadał jeden powoływany do owczarni. W szpitalach przybywało chorych i rannych. Mdłości, gorączka, później spazmy…

      – To gówno przyprawia o ciarki.

      Odwróciłem się w stronę siedzącego obok mnie mężczyzny. Kiedy zajął sąsiedni stołek? Wielkomiejski sort, produkowany tysiącami: łysiejący, aura prawnika, inteligentna twarz, trochę zadziorna mina, jednodniowy zarost i rosnący brzuch, z którym zamierza coś zrobić. Buty z ozdobnie dziurkowanymi noskami, granatowy garnitur, wykrochmalona biała koszula i krawat poluzowany pod szyją. Rodzina czekała na niego w domu, ale jeszcze nie mógł się zdobyć, żeby stawić jej czoło, nie po dopiero co skończonym dniu pracy.

      – Jakbym o tym nie wiedział.

      Na barze przed mężczyzną stał kieliszek wina. Nasze oczy spotkały się i bardzo długo nie zerwały kontaktu. Zwróciłem uwagę na przytłaczający odór nerwowego potu, który próbował zamaskować wodą kolońską. Przemierzył wzrokiem całą długość mojego torsu i zatrzymał spojrzenie na ustach.

      – Widziałem pana tu kiedyś?

      Ach, pomyślałem. Śmignąłem wzrokiem dokoła. Nie zobaczyłem kobiet.

      – Nie sądzę. Jestem nowy.

      – Czeka pan na kogoś?

      – Nie.

      Uśmiechnął się i wyciągnął rękę – tę bez obrączki.

      – Jestem Scott. Postawię ci drinka.

      Pół godziny później, ubrany w jego garnitur, zostawiłem go w bocznej uliczce, dygoczącego z pianą na ustach.

▪ ▪ ▪

      Przyszło mi na myśl, żeby zajrzeć do swojego starego mieszkania, ale odrzuciłem ten pomysł; nigdy nie było domem. Czym jest dom dla potwora? Dla kogokolwiek? Każdy z nas ma geograficzny punkt podparcia, miejsce tak nasycone wspomnieniami, że w jego obrębie przeszłość jest zawsze obecna. Było późno, po drugiej nad ranem, gdy wszedłem do głównej hali dworca Grand Central. Restauracje i sklepy od dawna były zamknięte, zabezpieczone żaluzjami; na tablicy nad okienkami kas widniały tylko zapowiedzi porannych pociągów. Kręciło się tam tylko kilka osób: wszechobecni policjanci kolejowi w kamizelkach kuloodpornych, z poskrzypującym skórzanym ekwipunkiem, para w wieczorowych strojach pędząca na pociąg, który odszedł dawno temu, stary czarnoskóry mężczyzna w słuchawkach, pchający szeroki mop do odkurzania. Pośrodku marmurowej hali stał punkt informacyjny z legendarnym zegarem. „Spotkajmy się przy kiosku, tym z zegarem z czterema cyferblatami…” – było to sławne miejsce spotkań w Nowym Jorku, może najsłynniejsze na świecie. Do ilu brzemiennych w skutki schadzek doszło w tym miejscu? Ile zapoczątkowały kolejnych spotkań, ile nocy miłości? Ile pokoleń chodziło po ziemi, ponieważ mężczyzna i kobieta umówili się pod tym legendarnym zegarem z lśniącego mosiądzu i opalizującego szkła? Uniosłem głowę ku odległemu o prawie czterdzieści metrów wypukłemu sklepieniu. Za czasów mojej młodości warstwy sadzy i nikotyny tłumiły jego piękno, ale to był stary Nowy Jork. Renowacja przeprowadzona pod koniec lat dziewięćdziesiątych przywróciła złotym znakom astrologicznym ich pierwotną świetność. Taurus, Byk; Gemini, Bliźnięta; Aquarius niosący wodę; mleczna smuga ramienia galaktyki, jaką widać tylko w najczystsze noce. Mało znanym faktem, chociaż nie umknął mojemu oku naukowca, jest to, że znaki zodiaku na suficie Grand Central są namalowane na odwrót. Są lustrzanym odbiciem nocnego nieba. Tradycja mówi, że artysta pracował na podstawie średniowiecznego manuskryptu, który ukazywał niebo nie od środka, ale od zewnątrz – z punktu widzenia nie ludzkości, lecz Boga.

      Zająłem miejsce na szczycie schodów zachodniej galerii. Jeden z gliniarzy obrzucił mnie bacznym spojrzeniem, ale ponieważ byłem ubrany jak szacowny urzędnik, nie spałem ani nie wyglądałem na pijanego, zostawił mnie w spokoju. Oceniłem otoczenie pod kątem logistycznym. Grand Central był czymś więcej niż dworcem kolejowym; był głównym ogniwem wielkiego podziemnego świata tuneli i komór. Codziennie setki tysięcy ludzi przepływały przez to miejsce, nigdy nie patrząc dalej niż za czubki swoich butów. Innymi słowy, idealne miejsce dla moich celów.

      Czekałem. Mijały godziny, później dni. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, a jeśli nawet, nikogo nie obchodziłem. Zbyt wiele się działo.

      Nagle, po upływie nieokreślonego czasu, usłyszałem dźwięk, jakiego nie słyszałem wcześniej. Był to dźwięk, który sprawia cisza, kiedy nie został już nikt, żeby słuchać. Zapadła noc. Wstałem z miejsca na schodach i wyszedłem na zewnątrz. Nigdzie nie paliły się światła; czerń była tak zupełna, że mógłbym być na morzu, mile od brzegu. Spojrzałem w górę i moim oczom ukazał się nadzwyczajny widok. Setki, tysiące, miliony gwiazd powoli sunęły nad pustym światem, jak na początku stworzenia. Szpilki ich światła spadały na moją twarz niczym krople pochodzącego z przeszłości deszczu. Nie wiedziałem, co czuję; wiedziałem tylko, że czuję, i w końcu się rozpłakałem.

      15

      Stąd moja żałosna opowieść.

      Spójrz na niego: zdolny młody człowiek, w miarę przystojny, szczupły i rozczochrany, opalony po lecie uczciwej pracy pod gołym niebem, dobrze radzący sobie z matematyką i urządzeniami mechanicznymi, nie bez ambicji i jasnych nadziei, obdarzony samotniczą, introwertyczną osobowością, w sypialni na poddaszu pakuje do walizki złożone koszule, skarpety, bieliznę i prawie nic poza tym. Mamy rok 1989; naszą sceną jest prowincjonalne miasto Mercy w stanie Ohio – przez krótki czas sławne z precyzyjnych wyrobów mosiężnych, produkujące podobno najlepsze w dziejach współczesnych działań wojennych łuski pocisków, chociaż ta sława, jak wiele innych rzeczy w miasteczku, dawno przeminęła. Pokój, który w ciągu godziny zostanie pusty, jest dla młodzieńca świątynią. Tu jest kolekcja jego trofeów. Tu są stojący przy lampce żołnierzyk i zasłona z militarnym motywem. Tu są półki z powieściami o nieustraszonej trójce lekceważonych nastolatków, którym młody intelekt pozwala na rozwiązywanie zagadek kryminalnych, z jakimi nie radzą sobie starsi. Tu na pinezkach wbitych w tynk wiszą proporczyki drużyn sportowych, a także intrygująca grafika M.C. Eschera, na której

Скачать книгу