Grzech. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzech - Nina Majewska-Brown страница 10
– O, te tu kury, pies… A i świnia też mnie wieczorem widziała, jakżem jej wodę nosił.
– Bez takich tu. Ma pan świadka?
– A bo co?
– Bo pytam grzecznie.
– Nie mam. Sam mieszkam. Na sklepie jest kamera, co to widać moje podwórze, to sobie sprawdźcie, żem nigdzie nie łaził, tylko w chałupie siedział.
– Sprawdzimy to.
– No i Bóg z wami – powiedział głośno, a pod nosem dodał „psie macie”, i drapiąc się po zadku, wszedł do ciemnej sieni, głośno trzaskając drzwiami.
Policjanci najwyraźniej odetchnęli z ulgą, że chwilowo nie mają powodu, by dokładniej zapoznawać się z filozofią życiową pana Zdzisława, i w nadziei, że nigdy więcej się nie spotkają, odjechali.
Obudziłam się. Wyraźnie czuję ostre igiełki bólu, które delikatnie, lecz systematycznie uderzają w skronie, wróżąc silną migrenę. Marzę o tym, by było jeszcze ciemno, lecz jasne promienie nadzwyczaj ostrego słońca przenikają przez zamknięte powieki, dając do zrozumienia, że poranek mam już dawno za sobą. Otwieram oczy i pierwsze, co widzę, to sterta czekających na przeczytanie książek opartych o nogę stoliczka nocnego. Uchylona szuflada niewielkiego mebla wypluwa kłęby zużytych chusteczek higienicznych, opakowanie po gorzkiej czekoladzie i tubkę kremu do stóp. Lampa na blacie żarzy się nikłym żółtym światłem, stanowiąc dowód na to, że zasnęłam w sposób niekontrolowany. Powoli, jak na zwolnionych obrotach dociera do mnie rzeczywistość wczorajszego dnia i słoneczny poranek spowija ciężki, gęsty cień.
Chowam głowę z powrotem pod kołdrę. Zamykam oczy, usiłując pozbierać myśli. Do niedawna dzieliłam mieszkanie z uroczym małym bobasem w różowych śpioszkach, z zabawną kitusią na czubku głowy, a dziś za ścianą czai się nadąsana nastolatka, nadal różowa, ze szczególnym uwzględnieniem głowy, i w czarnych ciuchach, które nie mają nic wspólnego z elegancją, a coraz mniej z przyzwoitością. Na myśl o tym, że za chwilę stanę z nią i jej problemami oko w oko… nie mam ochoty się ruszyć.
Niestety podły pęcherz dopomina się o swoje prawa. Z nadzieją, że uda mi się niepostrzeżenie dotrzeć do toalety, naciągam na stopy grube, rzucone koło łóżka skarpety i powoli wstaję. Cholerne wysłużone sprężyny materaca, pamiętające naszą noc poślubną, jęczą tak głośno, że przyczajam się przy łóżku i nasłuchuję. Oddycham z ulgą. W mieszkaniu panuje cisza świadcząca o tym, że potwór jeszcze śpi.
Na palcach przechodzę do łazienki, a chwilę później zza zamkniętych drzwi dobiega:
– Mamo, nie śpisz już?
Zamieram. Rozważam, czy się odezwać, czy może – tak jak ona na moje wołanie – zareagować milczeniem. W końcu wybieram jej sposób komunikowania się, a w zasadzie jego brak, i udaję, że nic do mnie nie dociera.
Monika podchodzi bliżej i teraz jeszcze wyraźniej i dobitniej słyszę jej wołanie:
– Mamo, wszystko OK?
Mam ochotę wywrzeszczeć, że tak, a właściwie to nie, ale zaciskam szczęki i nadal milczę.
– Mamo, no, proszę!
Wyciskam na szczoteczkę do zębów odrobinę biało-niebieskiej pasty i intensywnie szorując zęby, usiłuję zagłuszyć wyrzuty sumienia. Gdy nabieram wody do ust, zaczyna się początkowo delikatne, a po kilku sekundach nieznośnie uporczywe łomotanie do drzwi.
– Mamo, proszę, no, powiedz coś! Przepraszam za wszystko! Tylko już wyjdź!
Walenie ustaje, a w zamian słyszę głośne sapanie zapowiadające płacz.
– Mamo, no… mamo…
Wypluwam pastę, przepłukuję usta i bezmyślnie patrzę, jak niewzruszony strumień wody z niewielkim wirem spłukuje kolorową pianę. Staram się zmusić trybiki mózgu do intensywnej pracy, odwlekając chwilę, gdy będę musiała zebrać się w sobie i jak na dojrzałą matkę przystało, podjąć odpowiedzialną decyzję i rozwiązać problem wychowawczy. Tylko że zupełnie nie wiem jak! Zastanawiam się, czy moje dziecko odgrywa jedno ze swoich przedstawień, czy rzeczywiście zdobyło się na nikły cień refleksji, który przeprowadzi nas bezpiecznie przez trudny okres dojrzewania. Niestety, gdy myślę o ostatnich tygodniach, coraz trudniej mi być optymistką.
Wszystko się we mnie kruszy, łamie, wreszcie odwieszam ręcznik, otwieram drzwi i… staję oko w oko z zapuchniętą i zapłakaną, a może zwyczajnie zaspaną Moniką. Patrzymy sobie w oczy jak bokserzy przed walką. Żadna nie ma ochoty odezwać się pierwsza. Nie wiem, czy to dlatego, że jestem starsza, bardziej doświadczona i w założeniu powinnam być mądrzejsza, mówię cicho:
– Cześć.
– Cześć, nareszcie wyszłaś.
– No.
– Nie chciałam powiedzieć tego, no, wiesz, o ojcu.
– Nie wiem.
– Sorry.
– Monika, tak dalej nie może być. Przecież tak się nie da funkcjonować. Jestem wykończona nieustannym zwracaniem ci uwagi.
Monika sztywnieje i po raz kolejny zaskakuje mnie elastycznością i zwrotem o sto osiemdziesiąt stopni wykonanym w pół sekundy. Z wystraszonego dzieciaka w okamgnieniu zmienia się w roszczeniową nastolatkę.
– Znowu się czepiasz! Nigdy nie odpuszczasz.
– Monika, daj spokój… Jakoś musimy ogarnąć naszą relację. Jesteśmy tylko we dwójkę…
– Ty jesteś! Ja mam jeszcze ojca i wiesz co? Ogarniaj sobie sama, co tylko chcesz, mnie w to nie mieszaj.
– Nie przeginaj. Poza przyjemnościami twoim obowiązkiem jest chodzenie do szkoły…
– Nauka, porządek, słuchanie dorosłych… bla, bla, bla… Weź wyluzuj!
Bezczelna gówniara.
– Właśnie nauka! A skoro tu mieszkasz, to masz też zaangażować się w funkcjonowanie domu. – Próbuję z innej flanki. – Nie jest ci głupio, że ja muszę cię obsługiwać? Wiesz, też bywam zmęczona.
– Jesteś moją matką.
– No właśnie matką, a nie służącą. Mieszkamy tu wspólnie!
– Wcale nie chcę tu mieszkać!
– A niby gdzie chcesz?
– Zamieszkam z ojcem, więc się ode mnie odczep.
– Świetnie. Możesz się od razu spakować.
– A żebyś wiedziała.
Odwraca się