Grzech. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzech - Nina Majewska-Brown страница 13
– Nie, nie miałam.
– Nie miałaś? Co za wstyd, co za wstyd. To koniecznie musisz zamówić! Może jeszcze kiedyś do ciebie wejdzie. A wiesz, że ma nowego chłopaka? Przystojny taki, że nie wiem co.
– Widziałaś go?
– No, nie, ale Gazdowa mówiła, że jak Włoch wygląda, a ponoć i bogaty, i samochód ma taki, jakiego tu w wiosce jeszcze nikt nie widział.
– Biorąc pod uwagę, że z perspektywy naszej wsi niewiele widać, i to nie tylko w sferze motoryzacji, to wcale nie musi być jakiś szczególny.
– Nie gadaj tak, jakbyś była zazdrosna. Drożdżewska to mówiła, że dachu nie ma. To znaczy ma, ale taki składany. Sama widzisz, córcia, żebyś ty tak szczęście miała i kogo wreszcie spotkała. Ta Aśka to każdemu się podoba.
– Raczej każdemu do łóżka wskoczy.
– Zazdrość to grzech, pamiętaj! Lepiej weź z niej przykład, a nie wyzłośliwiaj się.
– Nie wyzłośliwiam się, tylko jej nie lubię.
– Nie wiedzieć czemu. Ona ci dobrze życzy. Dziś po kościele nawet do mnie podeszła, pytała, co u nas, co u ciebie, i była taka miła, że powiedziała, że koniecznie musi się tobą zająć.
– Mną? – Laura omal nie eksplodowała ze złości, wysłuchując zachwytów matki nad znienawidzoną przez żeńską część młodej wiejskiej społeczności dziewuchą, która każdemu z uśmiechem na ustach przykleja łatkę, wynosi się nad innych i sypie złośliwościami na prawo i lewo. Pomysł oddania jej w reformatorskie ręce Aśki doprowadził ją do czystej furii. – Zwariowałaś? Nikt się mną nie będzie zajmował! I przestań wreszcie gadać, że powinnam mieć chłopaka. Może się okaże, że wolę dziewczyny albo chcę być sama! To moje życie.
– Jezusie, Maryjo, ty mi tu nawet nie myśl, że możesz być gejem.
– Nie mogę być.
– I chwała Panu! Dzięki Ci, Jezusiku słodki. Ale się zlękłam.
– Mogę być co najwyżej lesbijką.
– A co to takiego?
– Gejem jest facet, a kobieta lesbijką.
– Chryste Panie, co ludzie we wsi powiedzą? Jak ja się w kościele pokażę? Przecież wielebny nas wyklnie.
– Nikt cię nie wyklnie, bo nie mam zadatków na lesbijkę…
– To na co takie głupoty gadasz?
– Żebyś się ode mnie odczepiła.
– Przecież ja tylko twojego dobra chcę. Aśka to miła dziewczyna. Powiedziała nawet, że na zakupy może z tobą pojechać, bo te twoje ciuchy to już niemodne.
– Przestań! Czy ty siebie słyszysz? Może ty się z nią najpierw umów, a dopiero potem myśl o mnie, co?
– A żebyś wiedziała. Dopiero ci oko zbieleje! Bo z tobą to na zakupy iść się nie da!
– Nie da się, bo nigdy nie chcesz!
– A bo ty się na tym znasz?
– Czyli teraz potrzebujesz stylistki, tak?
– Ztylizki czy nie, ale życie jest krótkie i jak ja o siebie nie zadbam, to już nikt o mnie nie pomyśli.
– Oczywiście, ani o zakupach do domu, które codziennie robię, ani o twoich zwierzakach, które karmię.
– A widzisz? Mnie w tym wszystkim nie ma! Z ojcem myślicie tylko o sobie!
– Mamo, mam dosyć. Wyobraź sobie, że dziś nie wróciłam do domu i niestety musisz sama zająć się kurami i ojcem.
– No wiesz ty co? Nie dość, że ojca w krzyżu łamie, to jeszcze ma na gospodarce robić! Wstydu nie masz.
– Nie ojciec, tylko ty. Przekonaj się, jak to jest, gdy się nie przesypia całego dnia.
– Wstydu nie masz.
– Rzeczywiście. Ani wstydu, ani cierpliwości. Teraz to ja idę się przespać.
To mówiąc, wstała od stołu i nie patrząc na Teresę, ruszyła do swojego pokoju. Pokoju, którego nie znosiła za sprawą infantylnej, ohydnej różowej tapety w beżowe maziaje, zwieńczonej pod sufitem seledynowym dekorem przywodzącym na myśl zwiędnięty szczypiorek. Upiorny prezent – niespodzianka na dwudzieste urodziny.
Późne czerwcowe popołudnie, rozkrzyczane ptakami moszczącymi się w gniazdach na okolicznych drzewach, roziskrzone promieniami słońca i aromatem maciejki wysianej na wiosnę pod oknem, zachęcało do wszystkiego, tylko nie do snu.
Położyła się na miękkim materacu stojącego pod oknem łóżka i bezmyślnie obserwowała wędrówkę osowiałej muchy po koślawym suficie. Doskonale wiedziała, że nie może pozwolić sobie na leniwe popołudnie, ale choć przez chwilę pragnęła wzbudzić niepokój w Teresie i zmusić ją do jakiegoś działania.
Musiała jednak przysnąć, bo gdy nagle czyjaś ręka dotknęła jej ramienia, aż się poderwała zaskoczona niespodziewaną obecnością w pokoju kogoś jeszcze. Niemal wylała trzymaną przez matkę herbatę.
Teresa postawiła wciśniętą w wiklinowy koszyczek szklankę na niewielkim okrągłym stoliku i ciężko przysiadła na łóżku.
– Córcia, co ci jest?
– Jestem zmęczona i mam dosyć twojego gadania.
– No, wiem, ja tylko tak… Człowiek w czterech ścianach siedzi, to chciałby coś więcej wiedzieć. No już, nie gniewaj się.
Teresa pulchną ręką poklepała Laurę po policzku i podała jej szklankę. Koszyczek zabezpieczał co prawda palce przed poparzeniem, ale nie uchronił ust przed pierwszym gorącym łykiem, który pozostawił bolesne piętno na gwałtownie puchnących wargach.
– Au! – Laura syknęła i odruchowo dotknęła poparzonych ust, jednocześnie strząsając z siebie resztki snu.
– Napij się, córcia, i chodź, bo kury głodne. Pójdziemy razem. Potem zobaczymy, co też dziś dają w telewizji, i spędzimy miły wieczór.
Dziewczyna niechętnie zwlokła się z łóżka, myśląc o tym, że niewątpliwie będzie to miły wieczór, dokładnie taki sam jak setki minionych i dziesiątki tych przed nią. Spędzą bezmyślne godziny przed ekranem telewizora, sącząc kolejne przesłodzone herbaty, przeżywając niewnoszące nic do ich monotonnego życia perypetie bohaterów tasiemcowych seriali i próbując podzielać emocje kolejnych uczestników beznadziejnych teleturniejów. Matka będzie komentować wszystko, ojciec dla odmiany nie odezwie się ani słowem.
Nikt ich