Rynek i ratusz. Niall Ferguson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rynek i ratusz - Niall Ferguson страница 13
Taka sieć, która łączy dowolne dwa węzły przy pomocy pięciu pośredników, to sieć o sześciu krawędziach. Sformułowanie „sześć stopni oddalenia” weszło do powszechnego użycia dopiero po 1990 roku, kiedy to John Guare opublikował sztukę o takim właśnie tytule, ale – jak widzimy – zasadę, na której się ono opiera, odkryto znacznie wcześniej. Podobnie jak koncepcja „małego świata” (upowszechniona w 1964 roku, po wprowadzeniu w parkach Disneyland przejażdżki rodzinnej o takiej właśnie nazwie) czy już nieco bardziej precyzyjna koncepcja bliskości stanowi ono doskonałe podsumowanie narastającej przez cały XX wiek świadomości, że jesteśmy ze sobą nawzajem w różnoraki sposób połączeni. Motyw ten pojawiał się odtąd w rozmaitych odsłonach i wariacjach: jako sześć stopni Marlona Brando, sześć stopni Moniki Lewinsky, sześć stopni Kevina Bacona (ta ostatnia koncepcja przybrała nawet postać gry planszowej), sześć stopni Lois Weisberg (matki jednego z przyjaciół autora, Malcolma Gladwella) czy też – by poszukać analogii w świecie akademickim – sześć stopni matematyka Paula Erdösa, który, jak już zdążyliśmy zauważyć, sam zresztą należy do pionierów teorii sieci[13]. Ostatnie badania sugerują też, że liczba ta sytuuje się obecnie bliżej pięciu niż sześciu, co mogłoby wskazywać, że zmiany technologiczne obserwowane od lat siedemdziesiątych XX wieku nie były może aż tak przełomowe, jak się to powszechnie zakłada[14]. Co ciekawe, w wypadku dyrektorów największych przedsiębiorstw z listy Fortune 1000 wskaźnik ten wyliczono na 4,6[15], podczas gdy w odniesieniu do użytkowników Facebooka wynosił on 3,74 w 2012 roku[16], a już tylko 3,57 w 2016[17].
6
Słabe więzi i wirale
Tego rodzaju odkrycia wydają się szczególnie intrygujące, ponieważ mamy tendencję do postrzegania sieci naszych przyjaciół jako stosunkowo niewielkich grupek czy zbiorowisk skupiających ludzi do siebie podobnych i jednakowo myślących, a zarazem odizolowanych od innych grup, których członkowie podzielają inne wartości i zainteresowania. A mimo to, jak się okazuje, zaledwie sześć stopni oddziela nas od, dajmy na to, Moniki Lewinsky. Fenomen ten usiłuje wyjaśnić pracujący na Uniwersytecie Stanforda socjolog Mark Granovetter, który proponuje na jego określenie paradoksalny termin „siła słabych więzi”[1]. Przekonuje on, że gdyby wszystkie więzi na świecie były tak silne jak te łączące nas z najbliższymi nam ludźmi, z którymi dzielimy zainteresowania i system wartości, wówczas świat musiałby ulec niechybnej defragmentacji. Tymczasem kluczowe znaczenie dla zjawiska „małego świata” mają inne, słabsze więzi, łączące nas ze znajomymi, od których znacząco się różnimy. Granovetter skupił się początkowo na znanej prawidłowości, że ludzie poszukujący pracy otrzymują w tym zakresie większą pomoc od dalszych znajomych aniżeli od bliskich przyjaciół. Z czasem doszedł do wniosku, że w społecznościach dysponujących stosunkowo nielicznymi słabymi więziami „nowe treści rozprzestrzeniają się powoli, poszukiwania naukowe natrafiają na wiele przeszkód, a podgrupy oddzielone od siebie według kryteriów rasowych, etnicznych, geograficznych czy jakichkolwiek innych będą miały trudności z osiągnięciem modus vivendi”[2]. Innymi słowy, to właśnie słabe więzi stanowią kluczowe mosty pomiędzy odrębnymi skupiskami w ramach danej sieci, które bez nich w ogóle nie byłyby ze sobą połączone[3].
Spostrzeżenia Granovettera miały charakter socjologiczny i opierały się na wywiadach oraz podobieństwie danych, co wymagało ich późniejszego uściślenia na podstawie badań w terenie. A kiedy je przeprowadzono, okazało się na przykład, że dla osób ubogich silne więzi mają większe znaczenie, co sugerowałoby, że ciasne, spajane dużą lojalnością sieci świata proletariackiego mogą się przyczyniać do utrwalania ubóstwa[4]. Ale dopiero w 1998 roku udało się wykazać, d l a c z e g o świat charakteryzujący się przede wszystkim istnieniem homofilnych grupek może być jednocześnie „małym światem”. Dokonało tego dwóch matematyków: Duncan Watts i Steven Strogatz. Pogrupowali oni sieci według dwóch stosunkowo niezależnych od siebie właściwości: przeciętnej centralności bliskości każdego z węzłów oraz współczynnika ogólnego usieciowienia całej struktury. Wychodząc od schematu okrężnego, w którym każdy węzeł połączony jest wyłącznie z dwoma innymi, sąsiadującymi z nim węzłami, badacze ci dowiedli, że przypadkowe dodanie zaledwie kilku kolejnych krawędzi wystarczy do tego, by radykalnie zwiększyć bliskość wszystkich węzłów, bez znaczącego powiększenia współczynnika ogólnego usieciowienia[5]. Watts rozpoczął wprawdzie swoje badania od studiowania zsynchronizowanych odgłosów wydawanych przez świerszcze, ale wnioski, do jakich doszedł wraz ze Strogatzem, wydają się w oczywisty sposób dotyczyć również populacji ludzkich. By zacytować samego Wattsa, „różnica między grafem obrazującym wielki i mały świat może się zasadzać na zaledwie kilku przypadkowo dodanych krawędziach – a jest to zmiana praktycznie niewykrywalna z poziomu poszczególnych wierzchołków (…). Ze względu na wysoko usieciowiony charakter grafów małego świata możemy często odnosić wrażenie, że na przykład jakaś choroba jest «daleko stąd», podczas gdy w rzeczywistości jest ona bardzo, bardzo blisko”[6].
Odkrycia poczynione w dziedzinie nauk o sieci miały też ważkie implikacje dla ekonomistów. Standardowa ekonomia posługiwała się modelem nieróżniących się specjalnie od siebie rynków zapełnionych przez czynniki dążące do maksymalizacji zasobów, dysponujące doskonałym dostępem do informacji. Cały problem – rozwiązany przez angielskiego ekonomistę Ronalda Coase’a, który wyjaśnił wagę kosztów transakcyjnych[12*] – polegał na tym, by zrozumieć, po co w ogóle istnieją firmy. (Powód, dla którego nie wszyscy jesteśmy dokerami zatrudnianymi każdego dnia od nowa i opłacanymi od dniówki – jak Marlon Brando w filmie Na nabrzeżach – jest taki, że zatrudnianie ludzi na dłuższy okres przez firmy pozwala obniżyć koszty pracy). Jeśli jednak przyjmiemy, że rynki są sieciami, a większość z nas zamieszkuje osobne węzły, ściślej bądź luźniej ze sobą powiązane, wówczas świat gospodarczy będzie wyglądał zdecydowanie inaczej. Choćby dlatego, że przepływy informacji staną się zależne od struktur sieciowych[7]. Wiele interakcji międzyludzkich nie ma charakteru jednorazowych transakcji, w których nadrzędną rolę odgrywa cena wynikająca z równoważenia się popytu i podaży. I tak kredyt zależy w dużej mierze od zaufania, które z kolei zależy od struktury społecznej (jest wyższe w skupisku podobnych sobie ludzi, na przykład w społeczności imigrantów).
To zaś ma dalekosiężne