Konferencja ptaków. Ransom Riggs
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Konferencja ptaków - Ransom Riggs страница 8
Gdy maszerowaliśmy, zza jednych drzwi wyłoniła się gromadka osobliwców, którzy natychmiast ruszyli za nami. Wyglądali dziwnie, nawet jak na osobliwe standardy. Na ich widok Noor nerwowo wciągnęła powietrze do ust. Kobieta – albo beznoga, albo z niewidzialnymi nogami – frunęła na poduszce powietrznej, a dół jej długiego płaszcza powiewał w pustce.
– Ach, skarbie, nie zamierzamy was skrzywdzić – oznajmiła miękkim, melodyjnym głosem. – Zaprzyjaźnimy się.
– Z tą przyjaźnią to bez przesady – chrumknęła dziewczyna, która co najmniej w połowie była guźcem. Zamiast nosa miała ryjek, a z jej ust sterczały dwa kły. – Ale jak dobrze zapłacicie, nie będziemy wrogami.
Wtedy pojawiła się kolejna beznoga kobieta, która chyba nie umiała unosić się w powietrzu, bo sadziła wielkie susy za pomocą rąk. Nagle ze zwinnością kota skoczyła w wyciągnięte ramiona przysadzistej dziewczyny-guźca. Teraz mogłem dobrze się przyjrzeć beznogiej, której brakowało też bioder, talii i połowy torsu. Jej ciało i czarna atłasowa bluzka były schludnie obcięte na wysokości pępka.
– Hattie Połowinka – przedstawiła się i zasalutowała żartobliwie. – Która z was to ta słynna dzikuska?
– Nie nazywaj jej tak – warknął nastolatek z olbrzymim tętniącym czyrakiem na szyi. – To obraźliwe.
– No dobrze. Nieskontaktowana.
– To też już nie pasuje – oznajmił Pieskapysk. – Musiała się szybko uczyć.
Dziewczyna-guziec zachrumkała z rozbawieniem.
– Chyba niezbyt szybko. Wystarczy na nią spojrzeć! – zauważyła.
Noor mocno zaciskała zęby, maszerując z determinacją.
– Te dziwne osoby to Niedotykalni – wyjaśnił Pieskapysk. Przez chwilę szedł tyłem, niczym przewodnik wycieczki. – Tacy, których nie chce żaden inny klan.
– Jesteśmy zbyt osobliwi, żeby uchodzić za zwyczajniaków – podkreśliła Hattie.
– Najohydniejsi, najkoszmarniejsi i najobrzydliwsi spośród wszystkich osobliwców! – oświadczył dumnie chłopak z czyrakiem.
– Moim zdaniem nie jesteście obrzydliwi – odezwała się Bronwyn.
– Odwołaj to! – oburzyła się dziewczyna-guziec.
Pieskapysk zawirował niczym tancerz i wśliznął się przez otwarte drzwi.
– A to nasze najświętsze sanktuarium – oświadczył. – No, w każdym razie drzwi wejściowe.
Weszliśmy za nim, po czym oboje z Noor stanęliśmy jak wryci. Środek pomieszczenia zajmował stół operacyjny, a na ścianie w głębi zainstalowano dwanaście małych drzwiczek od zamrażarek. To był nie tylko ślepy zaułek, lecz również szpitalna kostnica.
– Wszystko w porządku – powiedziała Bronwyn do Noor łagodnym, ale stanowczym tonem. – To nas nie zabije.
– Za cholerę! – Noor cofnęła się o krok. – Mowy nie ma, żebym schowała się w czymś takim.
– To nie kryjówka – odezwał się Hugh. – Tamtędy się podróżuje.
– Jej się to nie podoba – zauważyła dziewczyna-guziec. – Boi się!
Niedotykalni tłoczyli się w drzwiach za nami.
Noor zdążyła już wyjść z pomieszczenia i skierować się do otwartych drzwi po przeciwnej stronie korytarza. To było jedyne rozwiązanie, jeśli nie chciała zawrócić tam, skąd przybyliśmy.
Bronwyn i Hugh ruszyli za nią, ale stanąłem im na drodze.
– Ja z nią porozmawiam – oznajmiłem.
Wpełznięcie do zamrażarki w kostnicy było trudne dla każdego: osobliwca czy zwyczajniaka, a co dopiero dla kogoś zupełnie nowego w tym świecie. Sam nie byłem szczególnie zachwycony tą perspektywą.
Pobiegłem na drugą stronę korytarza, żeby dołączyć do Noor w innym pomieszczeniu. Stało tam puste łóżko polowe z metalu, na które padały promienie słońca zza zakratowanego okna. W kątach walały się porzucone przedmioty osobiste, zapewne własność ludzi, którzy żyli i umarli w tym zakładzie. Walizki. Buty.
Zdenerwowana Noor spoglądała raz w lewo, raz w prawo.
– Przysięgłabym, że widziałam tu drzwi – oznajmiła. – Kiedy przebiegaliśmy obok...
– Nie ma innego wyjścia – zapewniłem ją.
Nagle to zobaczyłem i poczułem ucisk w żołądku.
– O to ci chodzi?
Odwróciła się, a kiedy dotarło do niej, co to takiego, pomyślałem, że zaraz się rozpłacze. To była część muralu. Trompe l’oeil. Namalowane drzwi.
Wtedy usłyszeliśmy brzęk strun pianina – pierwszy, drugi i trzeci. Bandziory Leo przecisnęły się na drugą stronę.
– Mamy wybór – powiedziałem. – Możemy albo...
Noor nie słuchała. Skupiła uwagę na zakratowanym oknie i na promieniach słońca, które przez nie wpadały.
Zacząłem ponownie:
– Możemy albo zostać tutaj i czekać, aż na pewno nas znajdą...
Przesunęła obie ręce w powietrzu, ale udało jej się jedynie zadrapać jasność palcami i pozostawić ciemne smugi, które szybko ponownie zapełniły się światłem. Wiedziałem, co się dzieje. Pewne osobliwe zdolności funkcjonowały jak mięśnie, co oznaczało, że mogły się nadwerężyć lub wyczerpać. Inne nie sprawdzały się pod presją.
Noor odwróciła się do mnie.
– Albo mogę ci zaufać – dopowiedziała.
– Tak. – W myślach próbowałem ją skłonić, żeby do mnie podeszła. – Mnie i tej gromadzie dziwaków.
Sługusy Leo przemierzały korytarz, zaglądając do pomieszczeń i szarpiąc zamknięte na klucz drzwi.
– To jakiś absurd. – Pokręciła głową, po czym spojrzała mi w oczy i zobaczyłem, że się uspokaja. – Nie powinnam ci ufać, ale ufam.
Zaakceptowała już tyle absurdów. Co oznaczał jeden drobny absurd więcej, skoro mógł nas ocalić?
Wyraźnie spanikowani Bronwyn i Hugh czekali przy drzwiach.
– Gotowi? – spytał Hugh.
– Oby. – Pieskapysk pochylił się ku nam. – Tak na marginesie, jeśli mamy załatwić któregoś z nich, to będzie kosztowało