Konferencja ptaków. Ransom Riggs
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Konferencja ptaków - Ransom Riggs страница 9
Podbiegliśmy do otwartej zamrażarki, żeby do niej zajrzeć. To nie było tylko miejsce do przechowywania trupów. Wąski tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Głos Hugh odbijał się echem gdzieś z głębi i szybko zanikał.
– Heeeeeej!
Zaczekałem, aż Noor wejdzie pierwsza.
– To głupie jestem głupia to jest głupie głupie – powtarzała.
W końcu jednak wzięła głęboki oddech, uspokoiła się i wgramoliła do zamrażarki głową naprzód. Częściowo jej się udało, ale potem trochę utknęła, więc złapałem ją za stopy i popchnąłem. Po chwili Noor zniknęła, pochłonięta przez małą przestrzeń w ścianie kostnicy.
Następna była Bronwyn, bo nalegałem, i w końcu przyszła moja kolej. Było mi trudniej wspiąć się do zamrażarki, niż powinno – koniec końców to przecież ja przekonałem do tego Noor. Wspinanie się na tacę do przechowywania zwłok wydawało mi się tak nienaturalne, że zdołałem się przemóc dopiero po kilku sekundach intensywnego wysiłku intelektualnego. Mój racjonalny umysł rozumiał, że okropne ciemne tunele są doskonałymi wejściami do pętli, lecz mimo to z trudem pokonałem naturalne odruchy. Instynkt podpowiadał mi: „nie, nie, nie, zjedzą cię zombiaki, nieeee”. Krzyki nadbiegających wściekłych mężczyzn bardzo mi pomogły w podjęciu decyzji. Jak najszybciej wpełzłem do środka – zanim mnie dopadli.
Czyjaś dłoń chwyciła mnie za stopę, ale oswobodziłem się celnym kopniakiem. Usłyszałem odgłosy szamotaniny, a potem głuchy łoskot i krzyk. Odwróciłem się i zobaczyłem, że jeden z bandziorów pada na podłogę, a dziewczyna-guziec stoi za nim z drągiem w dłoni.
Gdzieś przed sobą słyszałem Noor, która posapywała, czołgając się na łokciach coraz głębiej w ciemność. Przesunąłem się naprzód i bez wysiłku ześliznąłem. Tunel był czymś nasmarowany i kierował się lekko w dół, więc po kilku metrach poczułem, że zsuwam się siłą rozpędu. Wyobraziłem sobie, że tak się czuje dziecko podczas porodu, tyle że ja poruszałem się prędzej i trwało to znacznie dłużej. Potem dobiegł mnie wrzask Noor. Moc podobna do grawitacji przeciągała mnie przez niewidzialną przeszkodę. Nie była to ludzka, lecz bezcielesna siła, która zawładnęła moim ciałem. Krew szybciej krążyła w żyłach i coś ściskało mnie w żołądku. Dobrze znałem to uczucie.
Pokonywaliśmy pętlę.
.
Wypadliśmy z niedużego schowka prosto na długi, wyłożony czerwoną wykładziną korytarz pantransportikum Benthama. Bronwyn właśnie wstawała, kiedy pojawiłem się razem z Noor. Zniecierpliwiony Hugh już czekał.
– Zastanawiałam się, czy na pewno do nas dołączycie – oznajmiła Bronwyn, bez wysiłku podnosząc z podłogi mnie i Noor.
– Myślisz, że nas dopadną? – Popatrzyłem nerwowo na drzwi.
– Mowy nie ma – odparła Bronwyn. – Niedotykalni lubią kasę.
Odwróciłem się do Noor.
– Jak się masz? – zapytałem.
– W porządku – odparła cicho. Wyglądała na zakłopotaną. – Przepraszam, że trochę świrowałam. – Mówiła do nas trojga, rozglądając się jednocześnie po eleganckim korytarzu. – Tu jest znacznie lepiej niż tam, gdzie przed chwilą byliśmy.
Hugh otworzył usta, żeby nas pośpieszyć, ale Noor nie dała mu dojść do głosu.
– Jeszcze jedno, zanim pójdziemy czy kogoś spotkamy. – Powiodła po nas wzrokiem. – Jestem wam wdzięczna za pomoc. Dziękuję.
– Nie ma za co – odparł Hugh nieco zbyt nonszalanckim tonem.
– Mówię poważnie. – Zmarszczyła brwi.
– My też – zapewniła ją Bronwyn.
– Podziękujesz nam, kiedy dotrzemy do domu – dodał Hugh. – Chodźcie, zanim poplecznicy Sharona nas zauważą i zaczną zadawać pytania, na które raczej wolelibyśmy nie odpowiadać.
– Słusznie – przytaknęła Bronwyn.
Zwartą grupką szybko ruszyliśmy przez korytarz. Ta część pantransportikum była stosunkowo pusta, ale gdy kilka razy skręciliśmy w poprzeczne korytarze, zrobiło się dość tłoczno. Osobliwcy w strojach z każdej epoki i w każdym stylu wchodzili do pętli i z nich wychodzili. Przed jednymi drzwiami gromadziły się zwały piasku, za innymi, które ktoś uchylił i podparł cegłą, wył wiatr i zacinał deszcz. Pod ścianami ustawiały się kolejki do kontroli dokumentów podróżnych, pieczołowicie sprawdzanych i stemplowanych przez urzędników przy małych biurkach. Echo głosów, odgłosy kroków i szelest papierów sprawiały, że to miejsce kojarzyło się ze stacją kolejową w godzinach popołudniowego szczytu.
Noor przyglądała się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami. Słyszałem, jak Bronwyn, obejmując jej plecy ręką, próbuje cicho objaśniać, gdzie jesteśmy i co się dzieje.
– Każde z tych drzwi prowadzą do innej pętli... To się nazywa pantransportikum. Wynalazł je okropnie genialny brat pani Peregrine, Bentham, ale potem zagarnął je inny, okropnie zły brat pani Peregrine i nasz najgorszy wróg, Caul...
– Pantransportikum okazało się bardzo użyteczne – wtrącił Hugh. – Pętla, w której się znajdujemy, czyli Diabelskie Poletko, była kiedyś więzieniem dla niewydarzonych osobliwców. Potem stała się zakazanym miejscem i nasi wrogowie – upiory urządziły tutaj swoją kwaterę główną...
– Dopiero Jacob pomógł nam pokonać upiory i zabił ich przywódcę – oświadczyła Bronwyn z dumą.
Na wzmiankę o Caulu dostałem gęsiej skórki.
– Właściwie to nie do końca nie żyje – sprostowałem.
– Niby tak – przyznał Hugh. – Tkwi w jakiejś zawalonej pętli, z której nigdy, przenigdy się nie wydostanie, więc w zasadzie wychodzi na jedno.
– I teraz wszystkie upiory są martwe albo uwięzione – oznajmiła Bronwyn. – A ponieważ zniszczyły lub poważnie uszkodziły wiele naszych pętli, mnóstwo osobliwców straciło domy i musiało przenieść się tutaj.
– Mamy nadzieję, że chwilowo – dodał Hugh. – Ymbrynki próbują odbudować utracone przez nas pętle.
Noor wydawała się przytłoczona.