Sedno. Marek Stelar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sedno - Marek Stelar страница 8

Автор:
Серия:
Издательство:
Sedno - Marek Stelar

Скачать книгу

W średniowieczu nie było lekko, o nie. W naszych czasach, kiedy ma się szesnaście lat myśli się o dziewczynach, kinie, chodzeniu na koncerty, graniu w jakieś plejcośtam, może trochę o dobrej pracy i karierze w przyszłości, ale to tylko, kiedy ktoś zapyta, co chce się w życiu robić. W zasadzie marzy się o tej karierze i dobrej pracy, bo jeszcze człowiek nie wie, jak to się robi. Jak się zdobywa pracę i robi karierę. Jakie są realia. Ale chciałby to mieć, żeby coś osiągnąć.

      – Czyli chciałby zarobić kupę kasy i ustawić się w życiu? – precyzuję, bo lubię precyzję.

      – Mniej więcej.

      – Wydaje mi się, że w średniowieczu myślało się tak samo. Były tylko inne systemy walutowe, a zamiast kina, koncertów i PlayStation były wędrowne teatry, minstrele i publiczne egzekucje, w tym palenie czarownic.

      – Możliwe. Zdaje się nawet, że tam w Szczecinie spaliliście na stosie jakąś znamienitą szlachciankę, co? Sydonia von Borck? Dobrze kojarzę?

      Kurczyk imponuje mi trochę swoją erudycją.

      – Nie mam z tym nic wspólnego – mruczę. – Nawet mnie tam wtedy nie było.

      – Tak podejrzewałem. – Kurczyk uśmiecha się. – Ale powróćmy do Waldemara. Otóż rządził sobie swoją częścią Danii, w księstwie Szlezwiku, kiedy zaczęła się wojna o władzę nad całym królestwem. Taka duńska gra o tron. Przypominam, że chłopak miał tylko szesnaście lat. Już w tym wieku musiał myśleć o rzeczach, jakie nie przyszłyby do głowy tysiącom jego rówieśników! Oczywiście pretendenci, w tym Waldemar, żarli się między sobą o ten tron, było ich w sumie trzech: pozostali to Swen i Kanut. Jeden sprzymierzał się z drugim przeciw trzeciemu, potem się zmieniali. I tak przez dziesięć lat. Aż się pogodzili i z tej okazji jeden z nich postanowił wyprawić ucztę. To nie Waldemar ją wyprawiał, on został zaproszony...

      – Węszę historię króla Popiela...

      – Ma pan dobry węch. To był chyba dość popularny w tamtych czasach sposób załatwiania takich spraw, wie pan? W każdym razie ucztę wyprawił Swen. Waldemar, ranny, zdołał uciec i jeszcze w tym samym roku pokonał konkurenta w bitwie na Wrzosowisku Grathe. Swena dorwało kilku wieśniaków, kiedy w sromocie uciekał z pola bitwy. Efekt był taki, że kompletnie stracił głowę. Odrąbali mu ją toporem.

      – A trzeci konkurent? Kanut, dobrze pamiętam?

      – Dobrze. Nie przeżył tamtej uczty, niestety.

      – Jezu, Hamlet to przy tym pestka...

      – Hamlet to był przy Waldemarze mięczak, proszę pana. Neptek. A historia kończy się jak bajka: rządził długo i szczęśliwie. No, może nie długo, ale z sukcesami. Pan wie, że ożenił się z ruską księżniczką Zofią Rurykowiczówną? A jej ojciec miał na imię Włodzimierz...

      – Czyli jednak mamy Włodzimierza i wcale nie Lenina. Widzi pan, jak to wszystko się ładnie złożyło?

      – Nawet lepiej – Kurczyk jest wyraźnie z siebie zadowolony. – Matka tej księżniczki to Rycheza, córka Bolesława Krzywoustego. Mamy i Polskę.

      – Jestem pod wrażeniem...

      – To jeszcze nic – widzę, że najwyraźniej Kurczyk dopiero się rozkręca. – Włodzimierz był drugim mężem Rychezy. Jej pierwsze małżeństwo, z Nilsem, królem Danii, zaaranżowano z powodu przymierza, jakie Krzywousty zawarł z nim przeciwko...?

      – Nie mam pojęcia – mówię. – Niech mnie pan zastrzeli.

      – Przeciwko księciu pomorskiemu Warcisławowi I. Mówi to coś panu?

      – Mówi – uśmiecham się widząc jego entuzjazm. – Ma nawet swoją ulicę w Szczecinie... Mieszkałem na niej kiedyś, kiedy byłem mały. Z babcią...

      – Sam pan widzi! Mamy więc i Szczecin! A jak się nazywa nasz pociąg?

      Wygląda na to, że Kurczyk jest tak zwanym Panem Mądralińskim, czyli człowiekiem posiadającym dość rozległą, choć powierzchowną wiedzę na przeróżne tematy, którą lubi dzielić się z innymi. Ale nawet jeśli tak jest, to jestem pod wrażeniem, bo robi to w bardzo nienachalny i przystępny sposób. Po krwawej opowieści o księciu Danii, którą mi zaserwował, jestem niemal pewien, że z powodzeniem mógłby uczyć historii w gimnazjum w podłej dzielnicy miasta. Żadnemu z uczniów nie przyszłoby nawet na myśl uciekać z jego lekcji albo zakładać mu na głowę kosz na śmieci, co przydarza się niekiedy w podlejszych zawodówkach bardziej spolegliwym nauczycielom. Kurczyk miałby tam szacun jak półbóg ulicy.

      – Trochę przydługa była ta historia – rzuca po chwili przerwy już mniej wesołym tonem. – Pokazuje jednak, jak wszystko na świecie może się ze sobą w jakiś sposób wiązać. Jak pewne wydarzenia są konsekwencją innych wydarzeń. I nawet jeśli te związki są nieoczywiste i dość dalekie czy też luźne, to jednak są. Trzeba tylko umieć je znaleźć i połączyć ze sobą. Ekonomia to nauka z gatunku ścisłych, więc jako ekonomista z wykształcenia mogę je pewnie znaleźć łatwiej niż inni. Pan jest inżynierem architektem – zerknął na mnie. – Też umysł ścisły, a równocześnie lepsza od przeciętnej zdolność myślenia przestrzennego i abstrakcyjnego, którą ćwiczył pan zapewne podczas studiów i w pracy zawodowej. Pan też powinien odnajdować związki pomiędzy różnymi rzeczami łatwiej niż inni ludzie. Ba, pan powinien być w tym świetny!

      Spoglądam w okno, omijając Kurczyka wzrokiem.

      Między wydarzeniami, które zaszły w moim życiu w przeciągu ostatniego roku bezsprzecznie istnieje jakiś związek. Są tak cholernie ściśle ze sobą powiązane, że bardziej być nie mogą. Ja, konkurs, Barcz, śmierć matki, bankructwo ojca, żona Barcza... I niekoniecznie w tej właśnie kolejności...

      – Witamy państwa w pociągu TLK „Bogusław XIV” relacji Szczecin Główny – Warszawa Wschodnia... – powitalna przemowa brzmi miłym, słodkim jak aspartam kobiecym głosem, który sączy się z głośników – ...przez Choszczno, Krzyż, Poznań Główny, Kutno...

      Głos jest aż za słodki. Ma miłą barwę, ale razi wręcz słodyczą, która ścieka z głośników jak miód z łyżki. Spikerka stanowczo przesadziła z modulacją. Męski głos, który powtarza wszystko po angielsku musi należeć do Anglika. Spędziłem na Wyspach kilka lat i uszy nie mogą mnie mylić. Kurczyk nie słucha przemówienia, tylko odwraca się do mnie i znowu zagaduje, a w oczach ma dziecięcy entuzjazm:

      – Pan myśli, podobnie jak wielu ludzi, że księgowy to najnudniejszy zawód świata. Że księgowy to w ogóle najnudniejszy człowiek na ziemi. Że wszyscy księgowi żałują, że nie wybrali innego zawodu, że nie zostali na przykład aktorami, jak nasz znajomy chuj skończony, albo treserami lwów. Tak pan myśli, prawda?

      Powrót do tematu zawodu Kurczyka może świadczyć o jakichś jego kompleksach na tym tle. Może, ale nie musi.

      – Nie, nie myślę tak – mówię, nieco mijając się z prawdą.

      Choć nie znam osobiście żadnego księgowego, a przynajmniej nie tak blisko, bym mógł stwierdzić, że znam go naprawdę, a nie powierzchownie, podzielam obiegową opinię, którą przytoczył Kurczyk. Ale

Скачать книгу