Ogrodowe przebudzenie. Mary Reynolds
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogrodowe przebudzenie - Mary Reynolds страница 8
1. Napełnijcie wodą duży, czysty pojemnik, na przykład nowe wiadro. Jeśli macie szczęście i dostęp do naturalnego źródła czystej wody, skorzystajcie z niego. Jeżeli nie, ale w waszej okolicy można zbierać deszczówkę (nie zawsze jest to legalne, zwłaszcza w regionach suchych), taka woda też się nada. Jeśli zaś będziecie musieli wykorzystać wodę z kranu, niech odstoi dwadzieścia cztery godziny, żeby odparować chlor.
2. Weźcie garść ziemi z jakiegoś zdrowego, dzikiego miejsca – najlepiej z okolicznego lasu. Wsypcie ziemię do wody i podłączcie pompę napowietrzającą.
3. Dodajcie łyżkę melasy albo cukru. Dopilnujcie, żeby mieszanina stała nie dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, bo inaczej zarodniki zaczną się rozkładać. Może temu zapobiec szczypta soli.
4. Żeby osiągnąć jak najlepszy rezultat, zastosujcie mieszaninę w ciągu czterech godzin po wyłączeniu pompy. Najlepiej zrobić to albo wczesnym rankiem, albo wczesnym wieczorem, żeby uniknąć gorąca godzin południowych. Dobrą metodą aplikacji będzie zarówno podlewanie, jak i oprysk.
Sama zazwyczaj dodaję jeszcze jeden krok zaczerpnięty z praktyk biodynamicznych (zob. rozdział 2). Możecie go wprowadzić po odłączeniu pompy napowietrzającej, zanim zaaplikujecie mieszankę.
Przede wszystkim spędźcie w ogrodzie trochę czasu. Skoncentrujcie się i wyciszcie umysł. Wyjmijcie pompę i zacznijcie energicznie mieszać wodę z ziemią dużym kijem. Zróbcie wir, kręcąc kijem najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Skupcie się na tym, co chcecie osiągnąć – na przywróceniu życia wszystkim warstwom ziemi. Możecie wypowiedzieć tę intencję na głos albo napisać ją na pojemniku z wodą.
Pompa do stawu z pewnością będzie lepszym rozwiązaniem niż mieszanie wody przez kilka godzin – standardowa praktyka w rolnictwie biodynamicznym. Zgodnie z rytuałami biodynamicznymi roztwór należy mieszać przez godzinę w jedną, a potem przez godzinę w drugą stronę – wszystko to po to, aby wasza intencja przeniknęła do wody. Większość osób jednak, w tym i ja, nie potrafi koncentrować się przez tyle czasu, dlatego gdy tylko poczujecie, że wasze działania odniosły zamierzony skutek, pozwólcie, żeby resztę pracy wykonała za was pompa. Spryskajcie lub skropcie ziemię naenergetyzowanym roztworem. Skupcie się na tym, co robicie. Możecie nawet słuchać muzyki, jeśli to pozwoli wam się lepiej zrelaksować.
Jeżeli nie wykorzystacie wody od razu, może się zdarzyć, że przy jej aplikowaniu będziecie w gorszym lub po prostu innym nastroju i właśnie tę energię przekażecie ziemi. Dlatego lepiej nie zwlekajcie. Skorzystajcie z opryskiwacza plecakowego albo konewki. Jeden oprysk wiosną i jeden jesienią wystarczy, żeby zwiększyć witalność każdej gleby. Przy czym bywa i tak, że zanim naziemna bioróżnorodność zacznie wspierać tę podziemną, trzeba będzie powtarzać całą procedurę kilka lat.
Tej prostej metody nauczyła mnie moja przyjaciółka Breda Enright, która spryskuje tak przygotowanym tonikiem ogród warzywny, osiągając fenomenalne rezultaty zarówno pod względem obfitości, jak i zdrowia roślin.
NA ZIEMI
Większość Irlandczyków dorastających na wsi dobrze pewnie pamięta wyrywanie latem kęp starca jakubka (Senecio jacobaea). Rolnicy nienawidzili tego szkodliwego chwastu, a gdy znaleziono go na ich ziemi, musieli płacić grzywnę. Obawiano się, że podczas jesiennego pokosu mógłby przedostać się do siana. Jego suche łodygi są ponoć dla zwierząt hodowlanych tak trujące, że gdyby zimą zjadły je razem z resztą traw, skończyłoby się to dla nich śmiercią. Z perspektywy czasu myślę, że była to też jedna z tych roślin, które, tak jak wiązówka błotna czy sit siny, kojarzyły się irlandzkim rolnikom z biedą. Gdyby sąsiedzi zobaczyli takie „biedarośliny” na ich polu, mogliby ich posądzić o lenistwo lub uznać za kiepskich gospodarzy. Opinia złego opiekuna ziemi była najgorszą rzeczą, jaka mogła się przydarzyć człowiekowi. W grę więc wchodziła kwestia dumy. I nawet jeśli taka postawa była nie do końca sensowna, miała wpływ na ówczesny krajobraz.
Co roku, gdy lato mijało półmetek, moja rodzina ruszała w pole, żeby wyrywać wysokie, żółte, baldachimowate kwiatostany, zanim zaczną się wysiewać. Wciąż pamiętam, jak potworna była to robota. Poobijane łodygi wydzielały paskudny zapach stęchłego moczu i trzeba je było wyszarpnąć z korzeniami, żeby nie mogły znów wykiełkować. Starałam się wyrwać tyle samo pędów co moi bracia, w dodatku wybierałam największe okazy, żeby im pokazać, że jestem równie silna. Walczyłam z włóknistymi łodygami, a moje zwycięstwo nad starcem jakubkiem zwykle oznaczało posiniaczone pośladki, bo gdy w końcu rozluźniał żelazny uścisk, którym trzymał ziemię, ja leciałam do tyłu.
W dzisiejszych czasach, gdy ogród zarośnie jeżynami lub paprociami, a łąkę pokryje zbity dywan szczawiu czy ostów, zwykle sięga się po opryskiwacz wypełniony trucizną. Gdy wspominam, że istnieją praktyczne alternatywy dla herbicydów, widzę wzrok pełen niedowierzania i spotykam się z mieszaniną współczucia i protekcjonalności. Ludzie uwierzyli, że jedyna skuteczna metoda uprawy polega na stosowaniu chemikaliów, które pozwalają przyjąć się zasiewowi, zanim powrócą chwasty. Ta metoda przypomina mi chemioterapię. Ujawnia też nasz konfrontacyjny stosunek do natury.
Tymczasem alternatywne metody gospodarowania ziemią naprawdę istnieją! Rzecz w tym, że są tanie, więc żadne wielkie kampanie reklamowe ich nie nagłaśniają. W dodatku uważa się je za „kłopotliwe”. Ach, ta wygoda! Źródło wszelkiego zła.
Dawniej w Irlandii rolnicy zawsze zostawiali wysepki niezaoranego gruntu w rogach pola, wzdłuż jego granic i pośrodku. Porastały je zwykle krzewy albo rośliny charakterystyczne dla skraju lasu, tworząc siedliska dla drapieżników utrzymujących ekosystem w równowadze. Nazywano je „zajęczymi zakątkami”, ponieważ dawały schronienie zającom, które żyją w dziczy i zasadniczo trudno je zobaczyć. Współcześni rolnicy w swym dążeniu do tego, by zwiększyć produkcję, wykorzystują każdy skrawek ziemi, usunęli więc większość żywopłotów i rowów, tracąc tym samym korzyści związane z obecnością bezpiecznych kryjówek dla dzikich zwierząt. Podobną tendencję do wyjaławiania można dostrzec w wielu ogrodach – nie ma w nich miejsca dla naturalnych drapieżników, a często w ogóle dla dzikiej przyrody.
Dziś dysponujemy wiedzą i technologią, które umożliwiają nam życie wygodne i zarazem nieszkodliwe dla środowiska, życie biorące pod uwagę wszystkie stworzenia, z którymi dzielimy planetę. Trzeba tylko sięgnąć po bardziej etyczne metody pracy na roli. Musimy się jednak pospieszyć, zanim będzie za późno.
W tej książce mam nadzieję pokazać wam, w jaki sposób stworzenie zintegrowanego żywego systemu eliminuje konieczność nieustannej walki z naturą. Wyjaśniam, jak zaprojektować zrównoważony ekosystem, wykorzystując w tym celu „leśne ogrodnictwo”, prastarą metodę opartą na obserwacji i naśladowaniu poczynań natury. Takie podejście umożliwia tworzenie ekosystemów całościowych, w których jest też miejsce na to, by szczęśliwe i owocne życie mogli prowadzić ludzie. A choć na początku potrzebne będą staranne planowanie i ciężka praca, z czasem, gdy ogród dojrzeje, będzie wymagał od was minimum wysiłków.
Aby nawiązać i rozwinąć nową relację z ziemią