Chamstwo. Kacper Pobłocki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chamstwo - Kacper Pobłocki страница 14
Jak czytamy w Katechizmie poddanych galicyjskich Konstantego Słotwińskiego, rok dzielił się nie na cztery, ale na dwie pory: robót zimowych i robót letnich. „W lecie, to jest od pierwszego kwietnia do ostatniego września przez dwanaście, a w zimie, to jest od pierwszego października do ostatniego marca, przez ośm godzin za pańsczyznę dworowi robić należy”. Zimą pracownikom oraz zwierzętom należała się jedna godzina, a latem dwie odpoczynku; do czasu roboczego nie wliczano posiłków. W czasie żniw dwór miał prawo „poddanego o jedną lub dwie godziny dłużej, gdy tego potrzeba, nad wymierzony czas przy pańsczyznie zatrzymać”164.
Dwie pory roku dzielono następnie na tygodnie robocze. „Pierwszy dzień [tygodnia] – pisał Łukasz Gołębiowski o poniedziałku – nazywa się u nich ciężkim, […] bo po hulance niedzielnej ciężkim jest zwykle do pracy”165. W niedzielę, oprócz odpoczynku, ustalano szczegółowy plan pracy na kolejny tydzień. Plan ten był potem dostosowywany do warunków atmosferycznych. Słotwiński: „Jeżeli deszcz lub niepogoda przed południem zapadnie, to się należy poddanymu na pańsczyznę już przybyłemu pół dnia zapisać, a drugie pół dnia w tym samym lub też następującym tygodniu dorobione być powinno; przeszkodzi zaś deszcz robocie po południu, to cały dzień zapisać potrzeba, ale wolno jest poddanego przez zostające do wieczora godziny do innej roboty użyć”166.
Dzień roboczy tak opisywał Bućkiewicz: „Ojciec budził [niedorostki] przed świtem i musieli gnać woły dla napaszenia. […] Gospodyni, równo ze dniem powstawszy, paliła w szabaśniku i przyrządzała jedzenie na cały dzień od razu dla wszystkich, bo w południe nie było czasu do przyrządzania jadła. O godzinie szóstej gospodarz i cała rodzina zwykle pośniadawszy szli do roboty”. I dalej: „Matki zabierały małe dzieci prawie śpiące ze sobą i na łąkach pod drzewem, w cieniu, układano je do dalszego snu. Równo ze dniem podrosłe dzieci goniły woły i pasły, a kiedy woły poszły do roboty, dzieci, które pasły, mogły iść spać na chwilę, bo jak ojciec wrócił z wołami, też same dziatki musiały też woły spracowane paść aż do późnej pory, do dziesiątej godziny z wieczora. Starsze dzieci szły albo na pańszczyznę do grabienia siana, albo w domu zajmowały się pieleniem ogrodu”.
Czas był dobrem deficytowym. „W gospodarstwie, czy to wielkiem, czy też małem, nie braknie roboty, tylko nie dostaje najczęściej rąk do pracy albo też czasu, osobliwie włościaninowi poddanemu, którego czasem rządził dwór”167.
Najważniejszym wynalazkiem współczesności nie była wcale maszyna parowa, tylko zegarek168.
Już w czasach Gostomskiego pojawiają się w Polszcze publiczne zegary – nie tylko w większych ośrodkach miejskich, ale też i miasteczkach. W XVII wieku zegary ścienne stają się standardowym wyposażeniem dworów, a zegarki kieszonkowe – jednym z rekwizytów, którymi może pochwalić się zaradny gospodarz. „Inwentarze z tego stulecia – pisze historyczka – wymieniają często po kilka zegarów i zegarków, i to w spuściźnie niezbyt zamożnych osób nawet”169.
Czas mierzono z coraz większą dokładnością. W wieku XV kościoły zaczęły regularnie dzwonić na modlitwę, co pozwalało się wszystkim zorientować, która jest godzina. Wtedy też przyjęto dwunastogodzinną definicję dnia, który nie zaczynał się już od świtu, ale był mierzony, jak jest to i dziś, od północy. O ile jeszcze u schyłku wieku XVI ludzie w mglistych terminach określali swój wiek, mówiąc na przykład, że mają „około sześćdziesięciu lat”, albo nie podawali dat, tylko pisali, że „było to w tym roku, gdy król jegomość jechał do Szwecji na koronację”, o tyle od wieku XVII możemy się spotkać z bardziej precyzyjnymi określeniami czasu170. W pamiętniku Stanisława Oświęcima czytamy na przykład, że 27 marca 1645 roku obrady sejmu zakończyły się „o trzeciej godzinie po południu”171, a 15 czerwca tego samego roku pani Katarzyna Koniecpolska „między trzecią a czwartą na półzegarzu [zegar, który pokazuje dwanaście godzin] z południa ducha Panu Bogu oddała”172. W drugiej połowie XVII wieku coraz częstsze stają się odniesienia do kwadransów czy wręcz minut173.
Istotnym czynnikiem, który zmuszał szlachtę produkującą zboże, by roztropnie rozporządzała czasem poddanych, były kontrakty zbożowe zawierane w Gdańsku. To właśnie Gdańsk stanowił główny ośrodek eksportu polskiego zboża, transportowano tam zebrane podczas żniw plony. Kontrakty spisywano zwykle jesienią, umawiając się na dostawę ziarna w następnym roku. Wiele umów dotyczyło więc sprzedaży zboża, którego nawet jeszcze nie zasiano. Cena zależała od tego, jak szybko dostarczono je do Gdańska. Gdy dostawa się spóźniała, naliczano kary, które rosły z każdym kolejnym dniem. „W ten sposób – pisze historyczka – każdy tydzień, a nawet dzień zwłoki uzyskiwały swój konkretny wymiar pieniężny”174.
Czas był drugim, obok bicia, narzędziem dyscypliny roboczych ciał. „Gdy pewnego razu, idąc z dziadkiem do kościoła, przechodziliśmy koło dworu, zwróciłem uwagę na dzwonek umocowany nad bramą na grubym słupie. Dziadek objaśnił mi, że ten sam dzwonek był jeszcze i za czasów pańszczyzny, ogłaszał on czas rozpoczynania i kończenia pracy”175. Zapewne im bliżej współczesności, tym więcej instalowano na wsi takich urządzeń. U Kolberga zachowała się piosenka o tym, jak swojej władzy odmierzania czasu nadużywał ekonom: „U nasego ekonoma bardzo wielka mina, / łańcusek na syi, a zegarka nie ma. / Ino go się spytać, która to godzina? / a on ci odpowie, ze pękła spręzyna”176. Gdy była taka możliwość, poddani sami chcieli sprawować kontrolę nad czasem. Jak czytamy, po spacyfikowaniu powstania galicyjskiego w 1846 roku „w niektórych dobrach sprawili sobie zegary w środku wsi i utrzymują wartnika, który je reguluje i daje znak, jak się rozejść mają”177.
Kwestią zasadniczą było księgowanie czasu roboczego. Zapisywaniem, potrącaniem – całą tą buchalterią pracy pańszczyźnianej – zajmowali się urzędnicy zwani karbowymi. Ich nazwa wzięła się od karbowania: nacinania kija, na którym za pomocą kresek rejestrowano wykonaną robotę. Następnie taki kij, zwany też raboszem, rozłupywano wzdłuż na dwie części – jedną zatrzymywał karbowy, a drugą brał chłop. Choć wyglądało to niepozornie, a kawałek patyka może wydawać się mniej
163
J. Fierich,
164
K. Słotwiński,
165
Ł. Gołębiowski,
166
K. Słotwiński,
167
A. Bućkiewicz,
168
E. P. Thompson,
169
M. Bogucka,
170
Tamże, s. 363.
171
S. Oświęcim,
172
Tamże, s. 76.
173
M. Bogucka,
174
Tamże, s. 360; taż,
175
176
O. Kolberg,
177
Cyt. za: S. Kieniewicz,