12 kroków z Jezusem. Daphne K.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 kroków z Jezusem - Daphne K. страница 10

12 kroków z Jezusem - Daphne K.

Скачать книгу

w każdej sypialni. Kiedyś podzieliła się uwagą, że pijaństwo jest łatwiej ukryć, jeśli ma się zastęp służby, która uprzątnie następstwa libacji.

      Instynktownie zaprzeczamy wszystkiemu, co by mogło podważać przekonanie, że nasza własna rodzina jest zdrowa i normalna: wszakże jest to rodzina, którą znamy najlepiej i to właśnie ona kształtuje nasz obraz tego, co jest „normalne”. W przypadku dzieci tego typu zaprzeczenie może jeszcze służyć jakiemuś przydatnemu celowi, lecz już jako dorośli możemy potrzebować świeżego spojrzenia na tą kwestię. Nie chodzi tutaj wcale o obwinianie kogokolwiek, lecz po prostu o zmierzenie się z faktami.

      Przemoc słowna w szkole z internatem

      Wraz z moimi przyjaciółkami uczęszczałam do szkoły, prowadzonej przez dwie panie, należące do Kościoła anglikańskiego. Byłyśmy w niej szczęśliwe i dobrze nas tam uczono. W wieku dwunastu lat uzyskałam stypendium, pozwalające mi na naukę w mojej następnej szkole.

      Chociaż pod względem poziomu edukacji była to bardzo dobra szkoła, to umieszczono mnie w domu, którego wychowawczyni posługiwała się sarkazmem jako swoją ulubioną bronią. (Później dowiedziałam się, że sarkazm dosłownie oznacza rozrywanie ciała.) Ostatnio pewna amerykańska przyjaciółka spytała mnie, dlaczego w Anglii stosowano tyle przemocy wobec dzieci. Usłyszała ona kiedyś, jak opowiadałam o moich szkolnych doświadczeniach. Z początku nie zdawałam sobie wcale sprawy, to właśnie o to jej chodziło. Po przemyśleniu wszystkiego uświadomiłam sobie, że jako dziecko regularnie cierpiałam z powodu przemocy słownej w ciągu tych czterech lat w szkole. W rozdziale czwartym będę pisała dokładniej o tamtym okresie, o konsekwencjach przemocy słownej oraz o sposobach, jakie odkryłam, żeby się z nich wyleczyć.

      Ponieważ w szkole byłam nieszczęśliwa, to chciałam ją jak najszybciej opuścić przy pierwszej nadarzającej się okazji, kiedy tylko możliwym stałoby się dla mnie uczynienie tego w przyzwoity sposób, więc naukę na szóstym poziomie pobierałam zaledwie przez jeden rok. W dniu, kiedy odchodziłam ze szkoły, wybrałam się do kina kronik filmowych w Piccadilly. Jeden z filmów przedstawiał życie tygrysa w dżungli, a w tle słychać było „Bolero” Ravela. Za każdym razem, kiedy słyszę tę muzykę, przypomina mi się radość tamtego dnia i uczucie, jakby wypuszczono mnie z więzienia.

      Czas wyboru

      Kiedy już uświadomimy sobie, że mamy problemy z zaakceptowaniem samych siebie lub że cierpimy z powodu samopotępienia, wówczas staje przed nami wybór: albo nadal będziemy obarczać się całą winą za to, jacy jesteśmy, albo też możemy poszukać innych możliwych przyczyn tego stanu rzeczy. Jeśli uświadomimy sobie, że mamy wiele „starych nagrań”, wewnętrznych przekazów, mówiących nam, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, to będziemy mogli przyjrzeć się, skąd te przekazy pochodzą. I jeśli dojdziemy do wniosku, że w naszej przeszłości istnieje wystarczająca liczba czynników powodujących współuzależnienie, wówczas będziemy potrafili nazwać nasz stan i skorzystać z pomocy, która jest obecnie dostępna.

      Instytut Francuski

      Ponieważ w szkole język angielski był moim ulubionym przedmiotem, to postanowiłam, że chciałabym zostać dziennikarką. Rodzice przekonali mnie jednak, że będę potrzebowała do tego umiejętności stenografii i pisania na maszynie, więc powinnam najpierw skończyć szkołę dla sekretarek. Wydawało mi się to raczej nudne, ale kolega z pracy ojca powiedział mu o dwujęzycznej szkole w Instytucie Francuskim w Londynie. Następne dwa lata spędziłam więc tam, używając języka francuskiego nieomal do wszystkiego, z nauką hiszpańskiego włącznie!

      Pobyt w Owernii

      Żeby podciągnąć się z francuskiego do egzaminów ustnych, wyjechałam na trzy tygodnie do francuskiej rodziny. Mieszkali w Owernii w małym château, może niezbyt pięknym, lecz pełnym uroku i położonym w cudownej okolicy. Matka, będąca wdową, była najbardziej spontaniczną i zabawną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam, a ona, ze swej strony, nie widziała we mnie nic innego, prócz dobra. Z entuzjazmem rozpływała się nad moją urodą: „Po prostu jak z portretu Domergues’a – duże oczy, mały retroussé nosek i długa szyja”, a do tego jeszcze ten mój humour brittanique, jak zwykła go nazywać. (Francuzi często bywają błyskotliwi, choć niekoniecznie posiadają poczucie humoru.) Nawet sami jej francuscy przyjaciele z czułością przyznawali, że ona i jej domostwo są très originals, a dla mnie stali się istnym objawieniem i radością.

      Miała dwudziestoośmioletniego syna jedynaka o imieniu Xavier, który na swój sposób był również czarujący, lecz nieco bardziej poważny i poprawny niż własna matka. Jak ktoś kiedyś powiedział, najzabawniejsze w owej rodzinie było to, że to właśnie matka pełniła w niej rolę infant terrible. Za odpłatnością przyjmowali oni pod swój dach wielu gości, w przeważającej mierze przyjaciół, którzy kiedyś już wcześniej się u nich zatrzymali, więc dom był zawsze pełen młodych ludzi. Tak bardzo polubiłam tę rodzinę, że każdego roku wciąż powracałam tam, żeby u nich trochę pobyć. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że czuję, jakby Pan zawiódł mnie do tego rozkosznego miejsca, żeby naprawić część spustoszeń, jakie spowodowała we mnie szkoła z internatem.

      Część 2: Urozmaicone życie zawodowe

      Przez trzy lata pracowałam jako dwujęzyczna sekretarka, głównie w Londynie. Jak już skończyłam dwadzieścia lat, to nieoficjalnie zaręczyłam się z pewnym angielskim oficerem wojskowym. Kiedy jego pułk wysłano na Półwysep Malajski, podjęłam się pracy we Francji, po czym krótki okres czasu spędziłam w Austrii jako au pair, żeby nauczyć się niemieckiego. Jednak w wieku dwudziestu jeden lat zostałam katoliczką i zaczęłam rozważać pójście do klasztoru (jak wielu nowo nawróconych), więc zerwałam zaręczyny.

      Podczas pobytu we Francji uczestniczyłam w kilku rekolekcjach, na których nauczano wszystkich podstaw wiary chrześcijańskiej przez okres sześciu dni. Były to milczące (z naszej strony!) rekolekcje, „żebyśmy mogli usłyszeć Ducha Świętego”. Odkryłam, że mimo, iż wszystkie moje anglikańskie wierzenia zawierały się w tej nauce, to istniały jeszcze inne rzeczy, w które katolicy wierzyli, a ja nie. Z początku wydawały się one przeszkodami, lecz później zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie były one darem od Boga? Wszystkie one wymagały „skoku wiary” – czyżby Bóg naprawdę był aż tak świadom naszych ludzkich potrzeb i aż tak w stosunku do nas kochający?

      Czy rzeczywiście mógł On mieć właśnie to na myśli, kiedy powiedział „To jest Moje Ciało” i „To jest Moja Krew”? Czy to możliwe, że znalazł On sposób, żeby być tak samo obecnym wśród nas dziś w Londynie czy Nowym Jorku, jak był wtedy w Jeruzalem? Wierzyłam, że co najwyżej chce On być obecny jedynie w sercach i umysłach swego ludu, ale to wydawało się takim cudownym i bardzo biblijnym sposobem, żeby tego dopełnić.

      Dzielił się z nami swoim Ojcem, czyż mógł również podzielić się swoją Matką? W Lourdes uderzyło mnie, jak szybko do niedawna obcy sobie ludzie stają się dla siebie niczym siostry i bracia, po prostu uśmiechają się do siebie nawzajem i nie ma żadnej potrzeby przedstawiania sobie kogokolwiek. Myślałam wówczas: „Wiara, że wszyscy mamy tę samą Matkę, sprawia również, że cała rodzina chrześcijańska zbliża się do siebie”. A Maryja nadal wskazuje nam Jezusa i mówi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5).

      Jezus wiedział, w jaki sposób Jego Przeciwnik będzie próbował „rozproszyć Jego owce”. Czy mógł był zatem zapewnić pasterza dla Swej trzody nie tylko w osobie samego

Скачать книгу